piątek, 20 grudnia 2019

Maroko- co warto zobaczyć, co zwiedzić w Maroku w tydzień?

Trafił mi się nie spodziewany urlop w listopadzie i od razu moje myśli pokierowały do ciepłego kraju. Tak się złożyło, że znajomi niedawno wrócili z Maroka i opowieściami zachęcili mnie do skierowania się na Afrykański kontynent. Posłuchałam opowieści, naczytałam się przewodników i blogów i szczerze mówiąc miałam obawy- o pogodę w listopadzie, o język (przewaga francuskiego nad angielskim) i o wieczne targowanie się. Zupełnie nie potrzebnie, na 8 dni tylko jeden dzień był deszczowy, dogadać jeśli się chce- to można nawet na migi i przy użyciu tłumacza z telefonu, a z tym targowaniem nie wyszło tak źle, trzeba tylko mieć głowę na karku :) 






Razem z mężem postanowiliśmy wylecieć na tydzień; w mniej popularnym terminie środa-środa ze względu na ceny biletów, a więc mieliśmy do dyspozycji prawie 8 dni. Co można zrobić w Maroko w tydzień? NA pewno nie uda się zobaczyć wszystkiego, nawet w stylu japońskiego turysty byłoby to trudne, dlatego trzeba było się zdecydować na konkrety. Obydwoje jesteśmy bardziej fanami natury niż miast, dlatego nasze myśli i oczy od razu skierowały się na południe od Marrakeszu, gdzie rozciągają się góry Atlas. Widać je nawet będą w centrum miasta. 




Moim marzeniem było zobaczenie kanionu Dades i Todra, męża wejście na najwyższy szczyt Maroka i gór Atlas-Tubkal (Dżabal Tubkal) o wysokości 4167 m n.p.m. W prawdzie dla niego to spacerek, ale ja już dawno nie byłam na takiej wysokości. Obydwa marzenia (prawie) udało się spełnić.

Na pierwszy ogień miał być szczyt, a potem podróże, jednakże ze względu na zapowiadane opady śniegu, wiatr, mgłę i te wszystkie nie sprzyjające zdobywaniu gór warunków musieliśmy przełożyć wyprawę na drugą część tygodnia. Zaczęliśmy więc od kanionu Dades....a właściwie moim celem były te o to serpentyny widoczne z łatwo dostępnego punktu widokowego.







Nasz transport tutaj był dosyć złożony. Na początek wyjechaliśmy nocnym autobusem CTM (trochę droższa ale wygodniejsza linia komunikacji publicznej, drugą jest Supraturs) z Marrakeszu do Warzazat. Wyjazd 0:30 dojazd na 5:30. Dodam że dworce CTM są rozbudowane i można tam posiedzieć bez obaw. W Marrakeszu znajduje się cafe bar, toaleta, przechowalnia bagażu i duża poczekalnia z telewizorem wyświetlającym nawet ciekawe dokumentalne filmy ;) W Warzazat jest jeszcze do tego sala modlitw, którzy niektórzy wykorzystują do drzemki ;) Z Warzazat mieliśmy do wyboru czekanie na autobus do Baumale du Dades lub opcja którą wybraliśmy to jazda na stopa. Wyszliśmy za Kazbę (Taourirt Kasbah) i grzecznie czekaliśmy.







Najgorsze była ilość jeżdżących taksówek. Dwa na trzy jadące auta to taksówki- masakra. Wiedzieliśmy że nie będzie łatwo. W końcu zatrzymał się Berber, nawet mówiący po angielsku, jednakże podwiózł nas zaledwie 15 km i utknęliśmy w szczerym polu. Po półgodzinie czekania upolowaliśmy lokalny autobus. Z Boumalne du Dades jest jeszcze parę kilometrów do "Dadès Gorges". Nocowaliśmy w hoteliku zaraz pod serpentynami, w bardzo przyzwoitej cenie 200 MAD (ok 82 PLN) Atlas Berbere. Cieplutko, przyjemnie pomimo że byliśmy jedynymi gośćmi! Najbardziej zaskoczyło mnie obfite śniadanie. Świeżo wyciskany sok z pomarańczy, dzbanek kawy, herbaty, jajka na twardo, świeże naleśniki- dla mnie extra.







Oprócz serpentyn zapuściliśmy się jeszcze w głąb kanionu- niesamowite było wędrować wyschniętym korytem i podziwiać co zwojowała siła natury.














Następnego dnia już niestety musieliśmy wracać do Marrakeszu, czekała nas długa i wyczerpująca podróż tym razem w dzień, umyślnie bo chcieliśmy pooglądać widoki z przełęczy na 2200 m n.p.m. W prawdzie na samej przełęczy była tak duża mgłą, że kompletnie nic nie było widać, tylko się modliłam, żeby kierowca widział więcej niż ja! Jechaliśmy lokalnym transportem, mniej komfortowo ale również spoko. 



przystanek na posiłek w drodze do Marrakeszu. 


Do Marrakeszu dotarliśmy już późno, więc po odnalezieniu hostelu (Waka Waka) nie wyruszaliśmy już na miasto. Plan był aby wcześnie wstać i wyruszyć do Imlil. Aby tam dojechać macie 2 opcje- dzielona grand taxi (35 MAD/os), postój na południe od meczetu Kotoubia, obok stacji benzynowej.

Druga opcja to dojazd autobusem do Asni z dworca (12 MAD) i potem busikiem do Imlil (7 MAD).

Do Imlil przyjechalismy z jednego powodu - chcieliśmy wejść na Toubkal. Na miejscu okazało się, że sama miejscowość z której wychodzimy w kierunku szczytu jest fajna i warta zatrzymania na jeden dzień.






Jeśli tylko macie dwa dni więcej, które możecie i chcecie poświęcić na zdobycie szczytu- polecam. Trudności żadnych, jeśli nie jest to zima nie potrzebujecie żadnego sprzętu typu raki/lina/ uprzęż. Byliśmy końcem listopada i było tylko trochę śniegu/lodu na trasie. Oczywiście co roku będzie trochę inaczej. Wystarczy rozpytać w miejscowości, u przewodników aby dowiedzieć się jakie są warunki. O dziwo, w schronisku na 3200 jest zasięg telefoniczny i przewodnicy czy obsługa schroniska przekazują info tym na dole ;) 



O szczegółach jak znaleźć przewodnika i ile to kosztuje zapraszam na wcześniejszy wpis.


Poniżej natomiast krótka fotorelacja zdobycia szczytu.




















Osobny rozdział to Marrakesz, dla nas przede wszystkim miasto zakupów. Nie będę przepisywać przewodników czy kopiować tego co już napisane przez innych. Każdy wymienia meczety- do których nie wolno wejść, ew. mega drogie Tumby (70 MAD) czy sekretny ogród...my sobie odpuściliśmy i pozwiedzaliśmy sobie po swojemu. Popróbowaliśmy specjałów w lokalnych knajpkach, potargowaliśmy przy zakupie pamiątek i żal nam było opuszczać ciepełko (25 st. w ciągu dnia) i wracać do zimnej Polski ;) 


sobota, 7 grudnia 2019

MAROKO co ile kosztuje, aktualne ceny w Maroku grudzień 2019



Wyjeżdżając do Maroka nasłuchałam i naczytałam się, że cena jest uzależniona od mojej sztuki negocjacyjnej. Powiem szczerze, że przyzwyczaiłam się do naszych europejskich standardów i podanych cen gdzie mogę wybrać czy chcę coś droższego czy może tańsze dziadostwo. Przerażał mnie fakt, że znów zamiast wypoczywać będę zastanawiać się czy ktoś właśnie zrobił mnie w konia czy zapłaciłam normalnie.. OK., jeszcze rozumiem, że jeśli chcę kupić jakąś pamiątkę to się o nią targuję, ale w Maroko wszytko zależy od naszej wiedzy cenowej i negocjacji. Przejazd autobusem, taksówką, nocleg, zupa, warzywa na targu, bułki- naprawdę na każdym produkcie czy usłudze można zarobić/stracić 2,3,4 10-krotnie.


Idąc od początku, aby się znaleźć w Maroku należy wybrać
BILETY LOTNICZE
które zakupiliśmy spontanicznie na 2 tygodnie przed wylotem, za bilety w 2 strony relacji Warszawa-Marrakesz-Warszawa za 2 osoby + bagaż 20 kg + karta członkowska, liniami Wizzair zapłaciliśmy 1200 pln. Bilety z bagażem podręcznym można w tym momencie znaleźć od ok. 200 pln/os/1 strona.

WYMIANA WALUTY


Nie wymienialiśmy waluty na lotnisku, kantor znaleźliśmy w Marrakeszu, co też nie odbyło się bez problemu. Jak dopytaliśmy u spotkanej turystki gdzie najlepiej wymienić pieniążki?- "wszędzie można", w hotelu, banku, sklepie, kantorze- a tych, takich klasycznych nie ma za dużo. Spodziewaliśmy się, że będą na każdym kroku. Poniżej mapka gdzie my chodziliśmy bo był dobry kurs (Rue de La Kasbah, niedaleko od Saadien's Tombs oraz bramy do miasta Bab Rob).

Drugi kantor widziałam przy Rue El Moustachfa- ulicy dochodzącej do placu Dżami al-Fana.




PAMIĄTKI

Przykład? Największe różnice są na pamiątkach. Pytam o skórzane kapcie- 200 MAD; kupiłam za 50 MAD. Szalik w zależności od stoiska 200-300 MAD; kupiliśmy też za 50. Bardzo podobały się nam obrazy, artyści są już tak nastawieni na turystów że nawet nie montują ich do sztalugi tylko można zakupić samo płótno, które zwijają w rulonik. Spokojnie zbijecie pierwotną cenę na 1/4. W Maroko znajdziecie też przepiękną ceramikę, stosy przypraw, orzeszków i suszonych owoców. Tutaj też ceny są bardzo rozbieżne. Kupiliśmy suszone figi za 20 MAD (8 pln)/1 kg. Na straganach były przeważnie po 40-60 MAD/kg. Daktyle, wizytówka Maroko, kupiliśmy w mniej popularnym miejscu, na straganie dla miejscowych za 15 MAD/1 kg. NA straganach turystycznych prezentowane ceny zaczynają się od 40 MAD.









PRODUKTY SPOŻYWCZE

Małe chleby/bułeczki kosztowały normalnie 1-2 MAD ale był i Pan który nam krzyknął 6 MAD.
Drożdżówki przypominające croissanty 1,5- 2 MAD. 
Kawa od 4 do 20 MAD. Tą szczególnie sobie upodobaliśmy i umyślnie wybieraliśmy knajpki gdzie siedzieli miejscowi. Wtedy cena za kawę z mlekiem nie przekraczała 8 MAD.
Tadżin 40-70 MAD/ w zależności od wielkości i miejsca. Nam jeden starczał na 2 os.
Kuskus z warzywami od 25-50 MAD.
Naleśniki z miodem/serem na słono czy słodko 5 MAD/ 2 naleśniki.
Zupa z soczewicy w jednym i tym samych miejscu w zależności od sprzedawcy, który z nami rozmawiał kosztowała 5 lub 15 MAD. A na obrzeżach Marrakeszu z miejscowymi jedliśmy nawet za 3 MAD i chyba była najsmaczniejsza.
Sok pomarańczowy na placu  Dżami al-Fana w Marakeszu 4 MAD, w knajpach dochodzi do 20 MAD. A wątpię aby mieli tam inne pomarańcze.

Pewnie nie napisze nic odkrywczego, ale jeśli chcecie kupować po cenach jak miejscowy najlepiej zapuścić się w mniejsze uliczki, na bazarki dla miejscowych, z dala od Dżami al-Fana.









KARTA SIM I INTERNET

Oprócz cen, dobrze się też orientować w terenie, co wiadomo będąc pierwszy raz w nowym miejscu nie jest łatwe. NA szczęście w dzisiejszych czasach mocno pomaga nam internet. Dobrze już na lotnisku zaopatrzyć się w kartę SIM z internetem. Zaraz po wyjściu z kontroli paszportów zaatakują was Panie rozdające karty SIM za darmo i proponujące doładowanie za 100 MAD/10 Euro z 10 GB internetu. Nie kupiliśmy karty myśląc, że na "mieście" będzie taniej. Suma summarum kupiliśmy 5 GB internetu za 80 MAD (10 MAD za każde 1 GB, plus 30 MAD za kartę). Więc spokojnie możecie już na lotnisku zakupić kartę, wiedząc że nie przepłacacie. Na tydzień 5GB spokojnie nam wystarczyło, głównie internet służył nam do szukania noclegów poprzez booking, do sprawdzania cen w relacjach, czy właśnie do nawigacji po mieście. Jeśli planujecie noclegi w medynie to bez nawigacji będzie ciężko i znajdzie się oczywiście kilka osób które chętnie was zaprowadzi na miejsce za odpowiednio wysoką kwotę- a uwierzcie jest gdzie się zgubić.





TRANSPORT

Najlepsze historie słyszeliśmy o taksówkach na lotnisku, jeśli ktoś wcześniej nie sprawdził jak jest położone lotnisko i za ile "normalnie" można przejechać do miasta płaci słono, po 300 MAD (120 pln) za 3 km jazdy. A bynajmniej paliwo nie jest tam droższe niż w Polsce, wręcz odwrotnie ;)

Następny przykład, przychodzimy na postój taksówek tzw. grand taxi, dzielonych z innymi, które mieszczą 6 osób i jeżdżą do dalszych miejscowości, szczególnie tych górskich, gdzie jest mniej połączeń autobusowych. Chcemy dojechać z Marrakeszu do Imli (baza pod Toubkalem). Pogłoska krążąca wokół turystów mówiła że transport kosztuje 50 MAD (20 pln); natomiast miejscowi płacą 35 MAD (14 pln). Jesli tego nie wiesz możesz zapłacić jeszcze więcej. Jeśli nie uzbiera się 6 osób na całą taksówkę to wmawiają Ci że musisz zapłacić za całość 300 MAD co wcale nie jest prawdą, bo przy dłuższej dyskusji jeśli kierowcy zależy na kursie to sam szuka rozwiązania.


O lotnisku nie będę się rozpisywać, gdyż tych wpisów jest już w necie sporo. My po przylocie nie wymieniliśmy od razy waluty więc przeszliśmy 3 km z lotniska do miasta pieszo. W drodze powrotnej przyjechaliśmy miejskim autobusem za 4 MAD/osoba, dojazd autobusu ok. 400 m od lotniska.

bilety miejskie Marrakesz- 4 MAD/os

Marrakesz- Warzazat autobus premium CTM 95 MAD; autobus publiczny niższej klasy 70 MAD
Warzazat- Dades 25-40 MAD

Marrakesz- Imla 35 MAD (można też pojechać za 12 MAD do Asni i mały zielony busik zabierze nas za 7 MAD z Asni do Imli)



NOCLEGI 

Głównie szukaliśmy poprzez booking + polecane obiekty z innych relacji.

wąwóz Dades, hotel Berber Atlas 200 MAD/pokój ze śniadaniem (bardzo dobrym)
hostel w Marrakeszu Kami hostel ze śniadaniem 8 euro/ 2 os
hostel w Marrakeszu Waka Waka ze śniadaniem 10 euro/ 2 os  

agroturystyka w Imlil 100 MAD/pokój 2 os  ze śniadaniem + na życzenie możliwość obiadu 40 MAD/tadżin +herbatka+ chlebek +mandarynki na deser.

schronisko górskie pod Toubkalem (francuskie) 220 MAD/ze zniżką Alpenverein. Śniadanie i obiad płatne extra 100 MAD- patrząc na podawane porcje 1 obiadem naje się 3 osób ;) a z założenia ty i twój przewodnik. 

  



PRZEWODNIK NA TOUBKAL 

Jeśli się tam wybieracie to zapewne już wiecie że przodownik na drogę na najwyższy szczyt Maroka jest  obowiązkowy.
Niestety wygląda na to, że zaostrzenia dotyczące obowiązku przewodnika będą coraz większe, podczas naszego przejścia kontrolowano nas 3 razy, plus jest budowany dodatkowy punkt kontroli w drodze na szczyt. Oczywiście można podejść z całkiem innej strony bez przewodnika, o czym dowiedzieliśmy się na miejscu ale już nie chcieliśmy kombinować.

Przewodnika można zarezerwować na kilka sposobów, zaraz po przyjeździe do miejscowości na pewno już was ktoś zaatakuje, następnie w centrum Imlil jest oznakowane oficjalne biuro przewodników, którzy nawet spisują z wami umowę, trzeci sposób to rozpytanie się w miejscy gdzie macie zamiar spać i najczęściej jest to też okazja do negocjacji ceny za cały pakiet.
Nas przewodnik (2 os) kosztował 600 MD/240 pln za 2 dni wędrówki. W biurze przewodników powiedziano nam 900 MAD. Przewodnik sam troszczy się o swój nocleg i wyżywienie (czytaj w schronisku śpią za darmo, kolacja z tego co zostanie po turystach:)
Im więcej osób, tym koszty na osobę wyjdą mniej. Nie orientowaliśmy się w kosztach wynajęcia mułów niosących bagaże gdyż część rzeczy zostawialiśmy na noclegu i mało co ze sobą braliśmy do góry. 







wtorek, 1 stycznia 2019

GRUZJA po raz trzeci, czy ostatni ? Treking z Mestii do Ushguli




Wiedziałam, że jeszcze tu wrócę, choć "klimat" już nie ten sam w porównaniu do mojego pierwszego wyjazdu ponad 6 lat temu, to dobrze się tu czuje. Został mi do zwiedzania ostatni region z serii "must see" w Gruzji, mianowicie Swanetia!

Nasz plan zakłada treking z Mestii do Ushguli (56 km) oraz relaksacyjny przejazd do Bojromi i przede wszystkim co powinnam ująć jako pierwsze dobre gruzińskie jedzonko i winko! 

Jadę w listopadzie wiec tłumy turystów dawno znikły, gospodarze nie spodziewają się gości i nie powinni być pazerni. Jedyny minus to już dość niskie temperatury do spania w namiocie.
Lecimy w relacji Warszawa- Kutaisi i zaliczamy obowiązkowy nocleg na lotniskowych kanapach, bo co można innego robić o 4 nad ranem na lotnisku?  Nikt się nie czepia, obsługa jest wręcz przyzwyczajona do obozowiczów jak my. Po drzemce łapiemy z drogi przed lotniskiem busa do miasta (ok. 30 min jazdy), a tam jak tylko powiecie gdzie chcecie jechać, znajdzie się taksiarz, a jak popytacie lepiej spod bazaru odjeżdżają  marszrutki. Różnica cenowa 50 lari/os za taxi, a 30 lari za busa/na osobę do Mestii. Stosunkowo dużo mi się to wydawało, ale już wkrótce się przekonam, że nie jest to ani krótka ani łatwa trasa.

Dojeżdżamy po 2,5 h do Zugdigi i tam mamy przesiadkę do mniejszego samochodu do Mestii. Wprawdzie nie czekamy bardzo długo na odjazd ale jedziemy najpierw pod dom kierowcy, gdzie znika on na parę minut, wraca z żoną i przynosi dla nas reklamówkę mandarynek, potem jedziemy pod warsztat samochodowy, a następnie pod obskurne bloki, gdzie czekamy kolejne kilkanaście minut i obfotografowujemy wszystkie świnki w okolicy...


W końcu wyjeżdżamy z Zugdidi i następny postój mamy już w górach za ogromną zaporą wodną "Enguri Dam" przy maleńkiej Cafe. Dopada na gromada piesków licząca na posiłek. Biedaki mają pokaleczone nogi i otyłością nie grzeszą. Okolica też nie napawa optymizmem, straszą nas betonowe ruiny, nie daleko stoją rozpadające się domki i dymiące jak smok kominy jakiejś fabryki.




Jedziemy dalej po ok 3 h docieramy do Mesti, jest przed 18.00 i wchodzimy do pobliskiej knajpy Sunset (na ten moment najlepsza w Mestii!). Zamawiamy kolacje, a w międzyczasie robimy obchód wioski w celu znalezienia gazu do naszego palnika. Bez powodzenia. Na szczęście knajpka okazała się strzałem w dziesiątkę, domaszne winko i jedzenie porawiły nam humory :)
Hostel znajdujemy na bookingu, ale nie rezerwujemy tylko idziemy na miejsce i targujemy na ciut niższą cenę (60 lari za 5 os.)

Dzień dobry Mestia!


charakterystyczna wieże w Mestii

Treking Mestia- Adishi- Ushguli to łącznie ok 56 km. Trasa rekomendowana jest na 4 dni trekkingu dla osób które chcą nocować w guesthousach, my mamy namioty i rozkładamy trasę na 3 dni. Jeśli dzień byłby dłuższy to dałoby się  to zrobić w dwa dni i bez namiotu, nocuje się wtedy w połowie trasy w Adishi u gospodarzy. Szlak jest w większości dobrze oznakowane, jedyne trudności mieliśmy w wiosce Zhabeshi, tu przydał się GPS aby sprawdzić nasze położenie.


Pierwszy dzień robimy ok 20 km i 1600 m do góry.
Rano szybko jeszcze załatwiamy gaz w sklepie spożywczo -przemysłowym (sugeruje go już kupić na lotnisku zaraz po przylocie lub w Kutaisi) i o 8 jesteśmy na szlaku. Można zacząć z centrum lub wyjść z Mestii główna droga, a za charakterystycznym białym futurystycznym mostem odbić w prawo do góry, po 3 min na szutrowej drodze spostrzeżemy biało żółte znaki. Mijamy Hotel Tetnuldi, oraz nowo budującą się stację transformatorową. Po godzinie dobrego trekingu pod gore będziemy mieli super widok, z jednej strony na miasto, a w drugą na Uszbę. Około południa osiągamy przełęcz gdzie z jednej strony wciąż mamy Ushbę, a z drugiej rozciąga się wspaniała panorama na swanecką dolinę i panującym nad nią Mt. Tetnuldi. W wiosce Zhabeshi, mamy małe trudności w odnalezieniu szlaku, jest on trochę przydeptany przez wszechobecne ślady krów. Pomaga GPS, znów idziemy do góry, powyżej wioski w stronę widocznej stacji narciarskiej. Ostatnie 300 m dzisiejszego dnia idzie nam bardzo powoli.
Nocujemy przy stacji narciarskiej pod wyciągami, z widokiem na Tetnuldi.

Mestia już za nami


Uszba




Ushba nas nie opuszcza

najpiękniejsza polana na trasie

idziemy w stronę Tetnuldi, powyżej wiosek Murksheli i Zhamushi


ostatnie metry przed osiągnięciem stacji narciarskiej 

Tetnuldi ski resort


Dzień drugi ok 19 km i ok 1200 m do góry W Adishi polujemy na chleb udaje zakupić się od gospodarzy trzy na pewno już tygodniowe jak nie lepiej bochenki. Najbardziej ekscytujący momentem dnia jest przekroczenie rzeki. W przewodnikach polecają przeprawę końmi i wcale się nie dziwie, woda jest lodowata...podwijamy spodnie i trzymając się za ręce pokonujemy lodowcowa rzekę. Nie jest źle, nad Bajkałem była wyższa i bardziej rwąca. Teraz mocna wspinaczka do góry, ponad 400 m, z super widokiem na lodowiec Adishi. Pierwsza cześć trasy pokryta jest lodem, druga śniegiem. Po bajecznym różowym kolorze gór, pozostało tylko wspomnienie, zaszło już słonce, a na horyzoncie pozostał pomarańczowy pas wskazujący zachód. Jest na tyle śnieżnie i biało dookoła ze nie wyciągamy czołówek aż do szczytu. Jesteśmy na Chkhunderi pass (2655m). Teraz już tylko w dół, szukamy miejsca na nocleg przy bieżącej wodzie której nam brakuje. Do wyboru mamy nocleg przy źródłach, jedno ok 1,5 km w dół, (są miejsca na namioty) następne po ponad 2 km od pierwszego, brak miejsc na namiot, stromo w dół,  schodzimy jeszcze 3 km pod wodospad. Sporo zeszliśmy ok 500 m, będzie ciepły nocleg. Nocujemy pod wodospadem, na mapie miejsce jest zaznaczone jako camping, ok 3 km przed mini osadą Khalde.

suszymy śpiwory po mroźnej nocy



Adishi


lodowata rzeka wypływająca z lodowca Adishi, która trzeba przejsć..

lodowiec Adishi


Dzień trzeci 17 km i głownie w dół, do góry zaledwie 400 m.
W Osadzie Khalde mieszka tylko 1 rodzina! Reszta rodzin uciekła po 1876 kiedy to wioska została najechana i zniszczona przez Rosjan. Widok bardzo dziwny, po domach zostały pojedyncze sterczące ściany, trochę przypomina to scenę z horroru. Ta jedna rodzina, która się ostała prowadzi guesthouse. Wokół domu mnóstwo szklanych butelek świadczących o kręcącym się tu biznesie w sezonie. Niedługo się to pewnie zmieni i będzie tu jeszcze większy ruch gdyż widzimy potężny spych wyrównujący grunt pod nowe domy, zapewne będzie to schronienie dla turystów. Następnie dochodzimy do większej wioski Iprali po niej Davberi. Jesteśmy na głównej drodze prowadzącej z Mestii do Ushguli, mijają nas samochody z turystami. Można łapać stopa lub nią podążać, ale na pewno ciekawiej będzie wrócić na szlak, co czynimy po ok 1,5 km skręcając w lewo za wioską i pniemy się do góry powyżej wioski. Szlak nie jest oczywisty, przechodzimy obok gospodarstw, ale po jakimś czasie pojawia się oznakowanie.  Następna część trasy jest dość monotonna, głownie trawers, z widokiem na szutrową drogę poniżej nas zmierzającą do Ushguli. Idzie się polanami i lasem, aż do połączenia dróg na ok 2 km przed z główną drogą do Ushguli. 

Khalde, mieszka tu 1 rodzina 


Khalde, w budowie nowe domy



Iprali, znajdziecie tu wiele gospodarstw na nocleg



1,5 km główną drogą przez wioskę i znów skręcamy na szlak 




nareszcie Ushguli! uważane za najwyżej położoną osadę Europy, na wysokości 2200 m n.p.m.

Ushguli- miasto wież! Do dziś przetrwało ponad 200 tego typu zabytków. Tutaj zobaczycie 37. 

Szchara (5068 m n.p.m.) najwyższa góra w Gruzji, przysłonięta chmurami 

W Ushguli okazało się że wszelkie bary/ kawiarnie są pozamykane. W ogóle wioska sprawia na początku wrażenie opuszczonej, zamiast ludzi widzimy bezdomne psy i stada biegających świnek. Drogi w wiosce to błotniste arterie, na polanie nad wioską ciężko o czysty kawałek, bez odchodów gdzie można usiąść. Zgodnie stwierdziliśmy, że gdyby nie to że tutaj przyszliśmy, spędzając bajeczne 3 dni w górach, a w zamian przyjechalibyśmy samochodem to moglibyśmy żałować.  Pozostaje nam zjeść ostatnie ciastka jakie zostały po 3 dniach trekingu i wytargować stawkę na przejazd powrotny do Mestii. Marzy nam się pyszna i ciepła kolacja. Wracamy z turystami, którzy przyjechali tutaj i spędzili zaledwie 4 godzinki spacerując w stronę lodowca. Czas przejazdu ok 3 godzin. Z roku na rok będzie coraz krócej, w budowie jest utwardzona, asfaltowa droga.