piątek, 20 grudnia 2019

Maroko- co warto zobaczyć, co zwiedzić w Maroku w tydzień?

Trafił mi się nie spodziewany urlop w listopadzie i od razu moje myśli pokierowały do ciepłego kraju. Tak się złożyło, że znajomi niedawno wrócili z Maroka i opowieściami zachęcili mnie do skierowania się na Afrykański kontynent. Posłuchałam opowieści, naczytałam się przewodników i blogów i szczerze mówiąc miałam obawy- o pogodę w listopadzie, o język (przewaga francuskiego nad angielskim) i o wieczne targowanie się. Zupełnie nie potrzebnie, na 8 dni tylko jeden dzień był deszczowy, dogadać jeśli się chce- to można nawet na migi i przy użyciu tłumacza z telefonu, a z tym targowaniem nie wyszło tak źle, trzeba tylko mieć głowę na karku :) 






Razem z mężem postanowiliśmy wylecieć na tydzień; w mniej popularnym terminie środa-środa ze względu na ceny biletów, a więc mieliśmy do dyspozycji prawie 8 dni. Co można zrobić w Maroko w tydzień? NA pewno nie uda się zobaczyć wszystkiego, nawet w stylu japońskiego turysty byłoby to trudne, dlatego trzeba było się zdecydować na konkrety. Obydwoje jesteśmy bardziej fanami natury niż miast, dlatego nasze myśli i oczy od razu skierowały się na południe od Marrakeszu, gdzie rozciągają się góry Atlas. Widać je nawet będą w centrum miasta. 




Moim marzeniem było zobaczenie kanionu Dades i Todra, męża wejście na najwyższy szczyt Maroka i gór Atlas-Tubkal (Dżabal Tubkal) o wysokości 4167 m n.p.m. W prawdzie dla niego to spacerek, ale ja już dawno nie byłam na takiej wysokości. Obydwa marzenia (prawie) udało się spełnić.

Na pierwszy ogień miał być szczyt, a potem podróże, jednakże ze względu na zapowiadane opady śniegu, wiatr, mgłę i te wszystkie nie sprzyjające zdobywaniu gór warunków musieliśmy przełożyć wyprawę na drugą część tygodnia. Zaczęliśmy więc od kanionu Dades....a właściwie moim celem były te o to serpentyny widoczne z łatwo dostępnego punktu widokowego.







Nasz transport tutaj był dosyć złożony. Na początek wyjechaliśmy nocnym autobusem CTM (trochę droższa ale wygodniejsza linia komunikacji publicznej, drugą jest Supraturs) z Marrakeszu do Warzazat. Wyjazd 0:30 dojazd na 5:30. Dodam że dworce CTM są rozbudowane i można tam posiedzieć bez obaw. W Marrakeszu znajduje się cafe bar, toaleta, przechowalnia bagażu i duża poczekalnia z telewizorem wyświetlającym nawet ciekawe dokumentalne filmy ;) W Warzazat jest jeszcze do tego sala modlitw, którzy niektórzy wykorzystują do drzemki ;) Z Warzazat mieliśmy do wyboru czekanie na autobus do Baumale du Dades lub opcja którą wybraliśmy to jazda na stopa. Wyszliśmy za Kazbę (Taourirt Kasbah) i grzecznie czekaliśmy.







Najgorsze była ilość jeżdżących taksówek. Dwa na trzy jadące auta to taksówki- masakra. Wiedzieliśmy że nie będzie łatwo. W końcu zatrzymał się Berber, nawet mówiący po angielsku, jednakże podwiózł nas zaledwie 15 km i utknęliśmy w szczerym polu. Po półgodzinie czekania upolowaliśmy lokalny autobus. Z Boumalne du Dades jest jeszcze parę kilometrów do "Dadès Gorges". Nocowaliśmy w hoteliku zaraz pod serpentynami, w bardzo przyzwoitej cenie 200 MAD (ok 82 PLN) Atlas Berbere. Cieplutko, przyjemnie pomimo że byliśmy jedynymi gośćmi! Najbardziej zaskoczyło mnie obfite śniadanie. Świeżo wyciskany sok z pomarańczy, dzbanek kawy, herbaty, jajka na twardo, świeże naleśniki- dla mnie extra.







Oprócz serpentyn zapuściliśmy się jeszcze w głąb kanionu- niesamowite było wędrować wyschniętym korytem i podziwiać co zwojowała siła natury.














Następnego dnia już niestety musieliśmy wracać do Marrakeszu, czekała nas długa i wyczerpująca podróż tym razem w dzień, umyślnie bo chcieliśmy pooglądać widoki z przełęczy na 2200 m n.p.m. W prawdzie na samej przełęczy była tak duża mgłą, że kompletnie nic nie było widać, tylko się modliłam, żeby kierowca widział więcej niż ja! Jechaliśmy lokalnym transportem, mniej komfortowo ale również spoko. 



przystanek na posiłek w drodze do Marrakeszu. 


Do Marrakeszu dotarliśmy już późno, więc po odnalezieniu hostelu (Waka Waka) nie wyruszaliśmy już na miasto. Plan był aby wcześnie wstać i wyruszyć do Imlil. Aby tam dojechać macie 2 opcje- dzielona grand taxi (35 MAD/os), postój na południe od meczetu Kotoubia, obok stacji benzynowej.

Druga opcja to dojazd autobusem do Asni z dworca (12 MAD) i potem busikiem do Imlil (7 MAD).

Do Imlil przyjechalismy z jednego powodu - chcieliśmy wejść na Toubkal. Na miejscu okazało się, że sama miejscowość z której wychodzimy w kierunku szczytu jest fajna i warta zatrzymania na jeden dzień.






Jeśli tylko macie dwa dni więcej, które możecie i chcecie poświęcić na zdobycie szczytu- polecam. Trudności żadnych, jeśli nie jest to zima nie potrzebujecie żadnego sprzętu typu raki/lina/ uprzęż. Byliśmy końcem listopada i było tylko trochę śniegu/lodu na trasie. Oczywiście co roku będzie trochę inaczej. Wystarczy rozpytać w miejscowości, u przewodników aby dowiedzieć się jakie są warunki. O dziwo, w schronisku na 3200 jest zasięg telefoniczny i przewodnicy czy obsługa schroniska przekazują info tym na dole ;) 



O szczegółach jak znaleźć przewodnika i ile to kosztuje zapraszam na wcześniejszy wpis.


Poniżej natomiast krótka fotorelacja zdobycia szczytu.




















Osobny rozdział to Marrakesz, dla nas przede wszystkim miasto zakupów. Nie będę przepisywać przewodników czy kopiować tego co już napisane przez innych. Każdy wymienia meczety- do których nie wolno wejść, ew. mega drogie Tumby (70 MAD) czy sekretny ogród...my sobie odpuściliśmy i pozwiedzaliśmy sobie po swojemu. Popróbowaliśmy specjałów w lokalnych knajpkach, potargowaliśmy przy zakupie pamiątek i żal nam było opuszczać ciepełko (25 st. w ciągu dnia) i wracać do zimnej Polski ;) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz