sobota, 27 maja 2017

IRAN, cz. II Treking na Tochal, oraz Kashan i Isfahan





Gdzie zacząć treking na Tochal?
Metrem z lotniska jedziemy ponad godzinę, a możne nawet 1,5 na sama północ Teheranu, stacja Tajrish i bierzemy taxi do Darband.

Darband, tu zaczyna się zarówno kolejka linowa jak i szlak prowadzący w góry. Początkowo trasa wije się wzdłuż klimatycznych knajpek położonych nad strumieniem. Jest zielono i rześko. Dopiero później doświadczymy jak wyjątkowe było to uczucie w Iranie. Jemy po drodze kebaba, pijemy herbatkę i ruszany w gore.


Darband, Teheren, Iran






Cywilizacja kończy się dopiero po ok 4-5 km, rozpoczynają się kamienne schody, kładki, często za pomoc służą liny i poręcze. Fragmentami przypomina nam to Tatry. Co chwile są strumienie i miejsca do pobierania wody wiec nie ma sensu brać jej dużego zapasu. Bardziej przyda się przewiewna bluzka, krem przeciwsłoneczny i okulary. Pomimo sporej stromizny staramy się nie zwalniać gdyż widzimy i słyszymy zbliżająca się burzę. Metalowe stopnie i liny staja się powoli udręka, a nie pomocą. Bacznie obserwujemy Irańczyków i dziwi nas ich luźne obuwie, często sandałowe lub "kościelne"laczki. Kobiety zamiast chust maja czapeczki i obowiązkowo markowe termoaktywne bluzki. Im wyżej tym bardziej czujemy się jak wśród swoich, a nie w muzułmańskim kraju. Szlak jest tak wydeptany ze trudno o pomyłkę, pyzatym od czasu do czasu sa znaki i podana wysokość.

treking na Tochal



Już widzimy budynek schroniska na 2750 gdy dopadają nas krople deszczu i grzmoty. Siły już dawno opadły pomimo dożywiania nas przez tubylców orzechami czy innymi "niedźwiedzimi" przysmakami, spinamy poślady i przemy po ostatnich stopniach dzisiejszego dnia. Siedząc pod dachem jest o wiele przyjemniej oglądać rozgrywający sie na zewnątrz armagedon. Zaczyna się Irański weekend wiec schronisko jest pełne, a z racji burzy taskany przez Ewelinę namiot jest bezużyteczny. Spotykamy polaków i za ich poleceniem decydujemy sie wynająć pokój. Tanio nie jest -25 tom ale są luksusy, mamy pokój na 3 os i osobna łazienkę gdzie normalnie urzęduje gospodarz. Wieczór spędzamy w głównej sali restauracyjnej popijając winko (przyniesione i rozlewane nie legalnie) i czaj. Od razu mamy tez nowych irańskich przyjaciół. Obsługa kilka razy dolewa nam za free wrzątek. Polacy częstują irańska rozgrzewająca zupka i idziemy spać. Po dwóch nie przespanych nocach śpimy jak zabici.

widok ze schroniska Shirpala Hut 2750 m


Wstajemy dopiero ok 8. Z okna widać wspinające się tłumy ludzi do schroniska, jesteśmy pod wrażeniem, że aż tylu Irańczykom „się chce”. Jemy śniadanko i znajduje się "przyjaciel" z poprzedniego wieczora. Po naszej prośbie dzwoni w naszej plecakowej sprawie na lotnisko i okazuje się ze bagaż jest. Postanawiamy nie wchodzić na Tochal ale zejść, znaleźć hotel i poprosić o przesłanie bagażu w wskazane miejsce. Ali bawi się w naszego przewodnika i fotografa. 

widok na Shirpala Hut 2750 m

widok na Teheran za dnia 





Schodzimy inna droga, łagodniejsza. Ali uczy nas ważnych słówek, zabawia opowieściami i już ok 15 jesteśmy na dole. Znów dzwonimy na lotnisko i okazuje się ze bagaże sa wysyłane tylko raz w ciągu dnia ok 14:00 i dziś juz nie ma takiej możliwości aby nam go przywieźli. Nie uśmiecha nam sie zostawać w Teheranie i postanawiamy ruszać wg planu do Kashan. Ali zabiera nas na pocieszenie na lody szafranowe (bastani) i okazuje sie to strzałem w dziesiątkę. Miłość od pierwszego liźnięcia! Zostają naszym ulubionym irańskim produktem już do końca wyjazdu. Po przerwie jedziemy na terminal Jacobe i wystarczy przy pierwszej osobie powiedzieć nazwę miejscowości aby was odprowadzili do odpowiedniego okienka z kasa. Koszt ok 12 pln, czas ok 4 h i pozytywne zaskoczenie-poczęstunek w postaci słodyczy i soczku. W Kashan lądujemy ok 22.00 i odbiera nas host Mahommed. Wita sie po polsku i sporo mówi w naszym języku. Poznajemy historie prawie każdego polaka i polki którzy go odwiedzili i u których on był później. Oglądamy cały album z wpisami od gości, i ku zaskoczeniu oglądamy TV Polonia. Ok północy pojawia się i zona hosta, rozrabiakę synka poznamy wieczór później.

Co zwiedzić w Kashan i okolicach? 

3.10.2015. Oczywiście skarżymy się zaginionym bagażem i Mohamed dzwoni na lotnisko. Podaje adres przywiezienia bagażu, który ma byc ok 17.00 w jego zakładzie z drukarkami . Następnie zawozi nas do centrum „starego” Kashan, zwiedzamy na początku łaźnię, ( naprawdę warto) 


łaźnia w Kashan, Iran



historyczny dom (mniej warto ale w remoncie, może będzie lepiej) pałac/bazar gdzie Ewelina kupuje strój i umawiamy taksi na turę na pustynie i karawanseraj.






Wycieczka na pustynie i karawanseraj to koszt 45 eur/maszyna. Kierowca po ang nie mówi, za to sprzedaje tez bilety wejścia do poszczególnych zabytków na trasie. Zatrzymuje się najpierw w podziemnym mieście ( do zwiedzana 1 poziom, dość krotki, jeśli ktoś był w Turcji to się zawiedzie ale dla mnie była to nowość, wiec nawet mi sie podobało). Jedziemy dalej do meczetu, gdzie musimy sie ubrać w czadory, a następnie na pustynie słoną i piaszczystą. Pustynia słona okazuje się z lekka mała porażką, sa to niewielkie połacie soli i to tak zmieszane z brązem ze Boliwijczycy uśmialiby się co niemiara. Może parę kilometrów dalej, lub kolo kopalni soli jest lepiej ale o tym się nie przekonamy. Robimy jakieś śmieszne fotki i jedziemy w stronę piasku. Ewela i Konrad zdobywają pierwsze doświadczenia przy wielbłądach i na wydmach, jest całkiem zabawnie i zachodzące powoli słoneczko upiększa krajobrazy. Jak wiadomo na pustyni od wieków były też miejsca gdzie można si zatrzymać, odpocząć i napić wielbłądy. Nazywają się ładnie- karawanseraj. Zjedliśmy arbuza, wypili herbatkę i trzeba było wracać. Powrót trwał ok godz, która z tych wszystkich wrażeń przesypiam;)

podziemne miasto k. Kashan


słona pustynia, godzina od Kashan, Iran


herbatka w karawanseraj, Iran 


piaszczysta pustynia k. Kashan, Iran 



Kierowca zawozi nas do pracowni Mohammada gdzie umówiliśmy się ok 17.00 na odbiór Eweliny plecaka. Nasz host zaczyna jednak dość niepokojąca rozmowę, iż spóźniliśmy się i nie odbieraliśmy telefonu. Krotko mówiąc przez pól godziny wkręcał nas, iż kurier z plecakiem już był i nie zostawił go, ponieważ Ewelina maiła super ważny kwitek od zgubionego bagażu. Już snuliśmy plany kto i jak pojedzie na lotnisko po plecak i wyliśmy  wniebogłosy że stracimy czas i kasę, gdy Mohammad się zlitował i odsłonił schowany bagaż. Nie wiem czy bardziej się cieszyłam że jest, czy złościłam na hosta za jego wyszukane żarciki. Tego dnia wieczór spędzamy najpierw na bazarze gdzie spotykamy Polską rodzinkę, a następnie u rodziny od strony żony Mohammada. Jest obiadek, jest zabawa z 2- letnim rozrabiaką.



bazar w Kashan, Iran 



Co zwiedzić w Isfahanie? 

Następnego dnia rano wyruszamy w dalszą podróż do Isfahanu. Jazda mija szybko pomimo, że to ponad 200 km. Tradycyjnie spotykamy nie kogo innego jak Polaków, a żeby było nam milej dostajemy w autokarze poczęstunek. Jadąc do Isfahanu już kontaktujemy się z nowym hostem, jednak okazuje się że nie może nas przygarnąć. W zamian szuka zastępstwa. Z Hamidem spotykamy się na głównym placu, który niegdyś służył za pole golfowe, a teraz jest uroczym miejscem spotkań, z fontannami, niewielkim ogrodem. Dookoła oprócz 3 ważnych meczetów znajdują się urocze sklepiki, warsztaty gdzie podglądamy jak zrobić metalowe tace, cukierniczkę, wazon z czego słynie Isfahan. Pierwszą podpowiedz jaką dostajemy to to że meczety są otwierane o 18.00 na modlitwę, więc nie koniecznie musimy płacić za wejście jeśli poczekamy do wieczora. W takim wypadku zwiedzanie zaczynamy od przespacerowania się po placu Imama Chomeiniego (każdy największy plac w mieście nosi jego imię co nieco upraszcza sprawę). Zajmuje nam to trochę czasu, jako że jest jednym z największych placów miejskich na świecie. Dużo ludzi piknikuje, gra w piłkę, inni robią zakupy gdyż północna brama prowadzi do głównego bazaru.

Sheikh Lotfollah Mosque, Isfahan, Iran

Naghsh-e Jahan Mosque, Isfahan, Iran

plac Imama Chomeiniego, Isfahan, Iran



Gdy już nudzą nam się tlumy, opuszczamy centrum i wybieramy się pod pałac „40 kolumn” (Chehelsotun). Położony jest w dużym parku przy ul. Sepah. Planowaliśmy wybrać się do dzielnicy ormiańskiej, ale jest tak daleko że spóźnilibyśmy się na 18:00 na zwiedzanie meczetów. Dwa z nich okazały się w remoncie więc dobrze że nie płaciliśmy za wejście ;) 

pałac 40 kolumn, Isfahan, Iran

Naghsh-e Jahan Mosque, Isfahan, Iran

Naghsh-e Jahan Mosque, Isfahan, Iran





Zaraz po spotykamy się znów z Hamidem, i z innymi lokalsami którzy mają ochotę porozmawiać po angielsku. Traktują nas trochę jak nauczyciele w celu doszkolenia się ;) Ostatnią rzeczą którą chcemy zobaczyć są słynne występy poetów i śpiewaków pod mostami. Czy to będzie most „33 łuków” czy Chubi to poczujemy się jak na rynku lub innym miejscu schadzek. Mosty wybudowane w XVII w nie spełniają de facto swojej roli gdyż rzeka wyschła, aczkolwiek są niesamowicie romantycznym miejscem. Nasz nowy host pokazał nam kilka sztuczek, jak np szepcząc do jednego kąta usłyszę głos w kącie naprzeciwko. Pokazał również gdzie wcześniej odbywały się pogrzeby i opowiedział o towarzyszących temu rytuałach. Wieczór pod mostami słuchając irańskich pieśni zapamiętałam jako jeden z najlepszych. Nasz host mieszka paręnaście kilometrów od centrum Isfahanu, więc śpieszymy się na 23 na ostatni autobus. Dzień jeszcze się nie kończy gdyż w autobusie jesteśmy zaczepiani przez rodzinkę wracającą z zakupów i 3 letnia dziewczynka chwali się wszystkim co zostało jej dziś kupione. Na mieszkaniu troszkę się ogarniamy a w tym czasie została przygotowana kolacja. Zaczyna mi się podobać jedzenie na ziemi z rozkładaniem ceratki. Jemy coś ala nasz omlet, tyle że to tego jest jeszcze jogurt i ichniejszy chleb. 






Następnego dnia stwierdzamy że już nam się nie opłaca wracać do Isfahanu do dzielnicy ormiańskie, zwłaszcza że byliśmy w Armenii. Jako że jesteśmy poza miastem postanawiamy spróbować jazdy na stopa. Idziemy kulturalnie na przystanek autobusu i zaczynam machać. Większość w ogóle nie reaguje, w końcu zatrzymuje się samochód i próbujemy mając w kieszonce ściągę wytłumaczyć po irańsku że chcemy pojechać za darmo. Kierowca dziwnie na nas patrzy i odjeżdża. Po kilku minutach zatrzymuje się ten sam samochód. Pan jednak stwierdził że trzeba być miłym dla turystów, albo się nudził, w każdym razie zawozi nas na dworzec. Ucieszeni naszym powodzeniem, postanawiamy wcale nie brać autobusu ale wychodzimy na drogę szybkiego ruchu w kierunku Yazd i łapiemy dalej. Tu już nie jest tak kolorowo, owszem zatrzymuje sie sporo samochodów ale każdy po informacji że chcemy jechać za darmo- odjeżdża i nie wraca. W końcu znajduje sie pan- w taksówce- który twierdzi że kasy nie chce. Dobra no to jedziemy. Jednak po 10 min naszego dopytywania się- czy na pewno za darmo, pan zawozi nas na kolejny dworzec autobusowy i żąda zapłaty. Ostro twierdzimy że mówił iż bierze nas za free i zdenerwowani niepowodzeniem idziemy jednak na autobus. Taksówkarz długo jeszcze nie dawał za wygraną i straszył policją. Kupujemy bilet do Meybod i już siedząc w autobusie widzimy ze taksiarz wciąż nie pozwala odjechać autobusowi. Przychodzi sierżant, pokazują na nas palcem ale nie podchodzą. Autobus w końcu rusza a nam ktoś przynosi telefon. Ktoś perfekcyjnie mówiący po angielsku tłumaczy nam że w Iranie autostop nie istnieje i że każdy taksiarz powie nam że przejazd jest za darmo ale to dlatego że mają taki styl. Wychodzisz z taksówki, pytasz się ile płacisz a kolo Ci mówi „ooo nie ma za co, drobiazg” co wcale nie oznacza że nie trzeba zapłacić. Tak oto się dowiedzieliśmy że „stop” w Iranie nie działa jak w sąsiedniej Armenii i Gruzji, oj nie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz