Cywilizacja kończy się dopiero po ok 4-5 km, rozpoczynają się kamienne schody, kładki, często za pomoc służą liny i poręcze. Fragmentami przypomina nam to Tatry. Co chwile są strumienie i miejsca do pobierania wody wiec nie ma sensu brać jej dużego zapasu. Bardziej przyda się przewiewna bluzka, krem przeciwsłoneczny i okulary. Pomimo sporej stromizny staramy się nie zwalniać gdyż widzimy i słyszymy zbliżająca się burzę. Metalowe stopnie i liny staja się powoli udręka, a nie pomocą. Bacznie obserwujemy Irańczyków i dziwi nas ich luźne obuwie, często sandałowe lub "kościelne"laczki. Kobiety zamiast chust maja czapeczki i obowiązkowo markowe termoaktywne bluzki. Im wyżej tym bardziej czujemy się jak wśród swoich, a nie w muzułmańskim kraju. Szlak jest tak wydeptany ze trudno o pomyłkę, pyzatym od czasu do czasu sa znaki i podana wysokość.
Już widzimy budynek schroniska na 2750 gdy dopadają nas krople deszczu i grzmoty. Siły już dawno opadły pomimo dożywiania nas przez tubylców orzechami czy innymi "niedźwiedzimi" przysmakami, spinamy poślady i przemy po ostatnich stopniach dzisiejszego dnia. Siedząc pod dachem jest o wiele przyjemniej oglądać rozgrywający sie na zewnątrz armagedon. Zaczyna się Irański weekend wiec schronisko jest pełne, a z racji burzy taskany przez Ewelinę namiot jest bezużyteczny. Spotykamy polaków i za ich poleceniem decydujemy sie wynająć pokój. Tanio nie jest -25 tom ale są luksusy, mamy pokój na 3 os i osobna łazienkę gdzie normalnie urzęduje gospodarz. Wieczór spędzamy w głównej sali restauracyjnej popijając winko (przyniesione i rozlewane nie legalnie) i czaj. Od razu mamy tez nowych irańskich przyjaciół. Obsługa kilka razy dolewa nam za free wrzątek. Polacy częstują irańska rozgrzewająca zupka i idziemy spać. Po dwóch nie przespanych nocach śpimy jak zabici.
|
widok ze schroniska Shirpala Hut 2750 m |
Wstajemy dopiero ok 8. Z okna widać wspinające się tłumy ludzi do schroniska, jesteśmy pod wrażeniem, że aż tylu Irańczykom „się chce”. Jemy śniadanko i znajduje się "przyjaciel" z poprzedniego wieczora. Po naszej prośbie dzwoni w naszej plecakowej sprawie na lotnisko i okazuje się ze bagaż jest. Postanawiamy nie wchodzić na Tochal ale zejść, znaleźć hotel i poprosić o przesłanie bagażu w wskazane miejsce. Ali bawi się w naszego przewodnika i fotografa.
Schodzimy inna droga, łagodniejsza. Ali uczy nas ważnych słówek, zabawia opowieściami i już ok 15 jesteśmy na dole. Znów dzwonimy na lotnisko i okazuje się ze bagaże sa wysyłane tylko raz w ciągu dnia ok 14:00 i dziś juz nie ma takiej możliwości aby nam go przywieźli. Nie uśmiecha nam sie zostawać w Teheranie i postanawiamy ruszać wg planu do Kashan. Ali zabiera nas na pocieszenie na lody szafranowe (bastani) i okazuje sie to strzałem w dziesiątkę. Miłość od pierwszego liźnięcia! Zostają naszym ulubionym irańskim produktem już do końca wyjazdu. Po przerwie jedziemy na terminal Jacobe i wystarczy przy pierwszej osobie powiedzieć nazwę miejscowości aby was odprowadzili do odpowiedniego okienka z kasa. Koszt ok 12 pln, czas ok 4 h i pozytywne zaskoczenie-poczęstunek w postaci słodyczy i soczku. W Kashan lądujemy ok 22.00 i odbiera nas host Mahommed. Wita sie po polsku i sporo mówi w naszym języku. Poznajemy historie prawie każdego polaka i polki którzy go odwiedzili i u których on był później. Oglądamy cały album z wpisami od gości, i ku zaskoczeniu oglądamy TV Polonia. Ok północy pojawia się i zona hosta, rozrabiakę synka poznamy wieczór później.
Co zwiedzić w Kashan i okolicach?
3.10.2015. Oczywiście skarżymy się zaginionym bagażem i Mohamed dzwoni na lotnisko. Podaje adres przywiezienia bagażu, który ma byc ok 17.00 w jego zakładzie z drukarkami . Następnie zawozi nas do centrum „starego” Kashan, zwiedzamy na początku łaźnię, ( naprawdę warto)
Wycieczka na pustynie i karawanseraj to koszt 45 eur/maszyna. Kierowca po ang nie mówi, za to sprzedaje tez bilety wejścia do poszczególnych zabytków na trasie. Zatrzymuje się najpierw w podziemnym mieście ( do zwiedzana 1 poziom, dość krotki, jeśli ktoś był w Turcji to się zawiedzie ale dla mnie była to nowość, wiec nawet mi sie podobało). Jedziemy dalej do meczetu, gdzie musimy sie ubrać w czadory, a następnie na pustynie słoną i piaszczystą. Pustynia słona okazuje się z lekka mała porażką, sa to niewielkie połacie soli i to tak zmieszane z brązem ze Boliwijczycy uśmialiby się co niemiara. Może parę kilometrów dalej, lub kolo kopalni soli jest lepiej ale o tym się nie przekonamy. Robimy jakieś śmieszne fotki i jedziemy w stronę piasku. Ewela i Konrad zdobywają pierwsze doświadczenia przy wielbłądach i na wydmach, jest całkiem zabawnie i zachodzące powoli słoneczko upiększa krajobrazy. Jak wiadomo na pustyni od wieków były też miejsca gdzie można si zatrzymać, odpocząć i napić wielbłądy. Nazywają się ładnie- karawanseraj. Zjedliśmy arbuza, wypili herbatkę i trzeba było wracać. Powrót trwał ok godz, która z tych wszystkich wrażeń przesypiam;)
|
podziemne miasto k. Kashan |
|
słona pustynia, godzina od Kashan, Iran |
|
herbatka w karawanseraj, Iran |
|
piaszczysta pustynia k. Kashan, Iran |
Kierowca zawozi nas do pracowni Mohammada gdzie umówiliśmy się ok 17.00 na odbiór Eweliny plecaka. Nasz host zaczyna jednak dość niepokojąca rozmowę, iż spóźniliśmy się i nie odbieraliśmy telefonu. Krotko mówiąc przez pól godziny wkręcał nas, iż kurier z plecakiem już był i nie zostawił go, ponieważ Ewelina maiła super ważny kwitek od zgubionego bagażu. Już snuliśmy plany kto i jak pojedzie na lotnisko po plecak i wyliśmy wniebogłosy że stracimy czas i kasę, gdy Mohammad się zlitował i odsłonił schowany bagaż. Nie wiem czy bardziej się cieszyłam że jest, czy złościłam na hosta za jego wyszukane żarciki.
Tego dnia wieczór spędzamy najpierw na bazarze gdzie spotykamy Polską rodzinkę, a następnie u rodziny od strony żony Mohammada. Jest obiadek, jest zabawa z 2- letnim rozrabiaką.
|
bazar w Kashan, Iran |
Co zwiedzić w Isfahanie?
Następnego dnia rano wyruszamy w dalszą podróż do Isfahanu. Jazda mija szybko pomimo, że to ponad 200 km. Tradycyjnie spotykamy nie kogo innego jak Polaków, a żeby było nam milej dostajemy w autokarze poczęstunek. Jadąc do Isfahanu już kontaktujemy się z nowym hostem, jednak okazuje się że nie może nas przygarnąć. W zamian szuka zastępstwa. Z Hamidem spotykamy się na głównym placu, który niegdyś służył za pole golfowe, a teraz jest uroczym miejscem spotkań, z fontannami, niewielkim ogrodem. Dookoła oprócz 3 ważnych meczetów znajdują się urocze sklepiki, warsztaty gdzie podglądamy jak zrobić metalowe tace, cukierniczkę, wazon z czego słynie Isfahan. Pierwszą podpowiedz jaką dostajemy to to że meczety są otwierane o 18.00 na modlitwę, więc nie koniecznie musimy płacić za wejście jeśli poczekamy do wieczora. W takim wypadku zwiedzanie zaczynamy od przespacerowania się po placu Imama Chomeiniego (każdy największy plac w mieście nosi jego imię co nieco upraszcza sprawę). Zajmuje nam to trochę czasu, jako że jest jednym z największych placów miejskich na świecie. Dużo ludzi piknikuje, gra w piłkę, inni robią zakupy gdyż północna brama prowadzi do głównego bazaru.
|
Sheikh Lotfollah Mosque, Isfahan, Iran
|
|
Naghsh-e Jahan Mosque, Isfahan, Iran |
|
plac Imama Chomeiniego, Isfahan, Iran |
Gdy już nudzą nam się tlumy, opuszczamy centrum i wybieramy się pod pałac „40 kolumn” (Chehelsotun). Położony jest w dużym parku przy ul. Sepah. Planowaliśmy wybrać się do dzielnicy ormiańskiej, ale jest tak daleko że spóźnilibyśmy się na 18:00 na zwiedzanie meczetów. Dwa z nich okazały się w remoncie więc dobrze że nie płaciliśmy za wejście ;)
|
pałac 40 kolumn, Isfahan, Iran |
|
Naghsh-e Jahan Mosque, Isfahan, Iran |
|
Naghsh-e Jahan Mosque, Isfahan, Iran
|
Zaraz po spotykamy się znów z Hamidem, i z innymi lokalsami którzy mają ochotę porozmawiać po angielsku. Traktują nas trochę jak nauczyciele w celu doszkolenia się ;) Ostatnią rzeczą którą chcemy zobaczyć są słynne występy poetów i śpiewaków pod mostami. Czy to będzie most „33 łuków” czy Chubi to poczujemy się jak na rynku lub innym miejscu schadzek. Mosty wybudowane w XVII w nie spełniają de facto swojej roli gdyż rzeka wyschła, aczkolwiek są niesamowicie romantycznym miejscem. Nasz nowy host pokazał nam kilka sztuczek, jak np szepcząc do jednego kąta usłyszę głos w kącie naprzeciwko. Pokazał również gdzie wcześniej odbywały się pogrzeby i opowiedział o towarzyszących temu rytuałach. Wieczór pod mostami słuchając irańskich pieśni zapamiętałam jako jeden z najlepszych. Nasz host mieszka paręnaście kilometrów od centrum Isfahanu, więc śpieszymy się na 23 na ostatni autobus. Dzień jeszcze się nie kończy gdyż w autobusie jesteśmy zaczepiani przez rodzinkę wracającą z zakupów i 3 letnia dziewczynka chwali się wszystkim co zostało jej dziś kupione. Na mieszkaniu troszkę się ogarniamy a w tym czasie została przygotowana kolacja. Zaczyna mi się podobać jedzenie na ziemi z rozkładaniem ceratki. Jemy coś ala nasz omlet, tyle że to tego jest jeszcze jogurt i ichniejszy chleb.
Następnego dnia stwierdzamy że już nam się nie opłaca wracać do Isfahanu do dzielnicy ormiańskie, zwłaszcza że byliśmy w Armenii. Jako że jesteśmy poza miastem postanawiamy spróbować jazdy na stopa. Idziemy kulturalnie na przystanek autobusu i zaczynam machać. Większość w ogóle nie reaguje, w końcu zatrzymuje się samochód i próbujemy mając w kieszonce ściągę wytłumaczyć po irańsku że chcemy pojechać za darmo. Kierowca dziwnie na nas patrzy i odjeżdża. Po kilku minutach zatrzymuje się ten sam samochód. Pan jednak stwierdził że trzeba być miłym dla turystów, albo się nudził, w każdym razie zawozi nas na dworzec. Ucieszeni naszym powodzeniem, postanawiamy wcale nie brać autobusu ale wychodzimy na drogę szybkiego ruchu w kierunku Yazd i łapiemy dalej. Tu już nie jest tak kolorowo, owszem zatrzymuje sie sporo samochodów ale każdy po informacji że chcemy jechać za darmo- odjeżdża i nie wraca. W końcu znajduje sie pan- w taksówce- który twierdzi że kasy nie chce. Dobra no to jedziemy. Jednak po 10 min naszego dopytywania się- czy na pewno za darmo, pan zawozi nas na kolejny dworzec autobusowy i żąda zapłaty. Ostro twierdzimy że mówił iż bierze nas za free i zdenerwowani niepowodzeniem idziemy jednak na autobus. Taksówkarz długo jeszcze nie dawał za wygraną i straszył policją. Kupujemy bilet do Meybod i już siedząc w autobusie widzimy ze taksiarz wciąż nie pozwala odjechać autobusowi. Przychodzi sierżant, pokazują na nas palcem ale nie podchodzą. Autobus w końcu rusza a nam ktoś przynosi telefon. Ktoś perfekcyjnie mówiący po angielsku tłumaczy nam że w Iranie autostop nie istnieje i że każdy taksiarz powie nam że przejazd jest za darmo ale to dlatego że mają taki styl. Wychodzisz z taksówki, pytasz się ile płacisz a kolo Ci mówi „ooo nie ma za co, drobiazg” co wcale nie oznacza że nie trzeba zapłacić. Tak oto się dowiedzieliśmy że „stop” w Iranie nie działa jak w sąsiedniej Armenii i Gruzji, oj nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz