poniedziałek, 29 maja 2017

Historia jednego zdjęcia [BLACK ROCK LAKE, GRUZJA]

Po około 100 metrów, słyszymy wołanie i energicznie machając przywołują nas do siebie żołnierze. Zamarliśmy. O co chodzi? Przestraszeni że wkroczyliśmy na niedozwolony teren, idziemy w stronę uzbrojonych żołnierzy.. 





Bardzo często mi się zdarza, że wracam z wyjazdu ze swoim ulubionym zdjęciem, czasem wiem o tym zaraz po jego wykonaniu, czasem okazuje się to dopiero w zaciszu domowym, po przeglądnięciu całej "kliszy". Takie zdjęcie najczęściej staje się czymś w rodzaju okładki do książki, w której zawarta jest historia całej wyprawy. Oprócz tego że jest (najczęściej ) ładne, ale nie musi być, zatrzymuje w mojej głowie sytuacje z nim związaną. Jest to kwestia momentu, godziny albo dnia, albo tak jak w tym wypadku historia całego trekingu w Parku Narodowym Lagodekhi.

Chociaż minęły 4 lata pamiętam jak dziś, gdy autostopem zostaliśmy podwiezieni pod bramy Parku Narodowym Lagodekhi. Ceną za podwózkę była możliwość zrobienia sobie zdjęcia ze mną i koleżanką. Gruzini mieli uciechę. Piękne dziewczyny na tle ich samochodu;) Jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy na szlak. Naszym celem było jezioro  o wdzięcznej nazwie Black Rock Lake leżące pomiędzy Gruzją a Dagestanem. Trasa na dwa dni więc wiedzieliśmy że trzeba będzie zanocować wewnątrz parku. Od początki mieliśmy dużo szczęścia. Po drodze znaleźliśmy pełną reklamówkę jedzenia z granatami i gruzińskim przysmakiem -churchele. Tak się złożyło że nawet znaleźliśmy chatkę- otwartą! Z łóżkami! Nie mieliśmy gazu, więc przez godzinę próbowaliśmy rozpalić ognisko aby coś zjeść, niestety słabi z nas harcerze. 

Następnego dnia wyruszyliśmy w górę, im wyżej tym coraz zimniej i miejscami pojawiał się śnieg. Już jakieś 4 kilometry przed naszym celem- jeziorem, ukazały się nam namioty i flaga Gruzińska. Niewzruszenie przeszliśmy obok. Po około 100 metrów, słyszymy wołanie i energicznie przywołując nas, machają do nas żołnierze. Zamarliśmy. O co chodzi? Przestraszeni że wkroczyliśmy na niedozwolony teren, idziemy w stronę uzbrojonych żołnierzy. Okazuje się że nie możemy sami, tacy bezbronni poruszać się w terenie przygranicznym z Dagestanem...dostaliśmy asystę. Dwóch uzbrojonych żołnierzy i psiaka. Nie rozmawiali z nami, jeden szedł z przodu, drugi z tyłu. Po około godzinie marszu, ukazało się ONO, jezioro. Gdy podchodziliśmy wszytko było zawiane mgłą i widzieliśmy tylko spokojną taflę wody. Dosłownie na kilka minut chmury i mgła zostały przegnane odsłaniając  góry i niebieskie niebo. Dla mnie CUDO. 


GALERIA ZDJEC WYPRAWY GRUZJA+ARMENIA 2013

sobota, 27 maja 2017

IRAN, cz. II Treking na Tochal, oraz Kashan i Isfahan





Gdzie zacząć treking na Tochal?
Metrem z lotniska jedziemy ponad godzinę, a możne nawet 1,5 na sama północ Teheranu, stacja Tajrish i bierzemy taxi do Darband.

Darband, tu zaczyna się zarówno kolejka linowa jak i szlak prowadzący w góry. Początkowo trasa wije się wzdłuż klimatycznych knajpek położonych nad strumieniem. Jest zielono i rześko. Dopiero później doświadczymy jak wyjątkowe było to uczucie w Iranie. Jemy po drodze kebaba, pijemy herbatkę i ruszany w gore.


Darband, Teheren, Iran






Cywilizacja kończy się dopiero po ok 4-5 km, rozpoczynają się kamienne schody, kładki, często za pomoc służą liny i poręcze. Fragmentami przypomina nam to Tatry. Co chwile są strumienie i miejsca do pobierania wody wiec nie ma sensu brać jej dużego zapasu. Bardziej przyda się przewiewna bluzka, krem przeciwsłoneczny i okulary. Pomimo sporej stromizny staramy się nie zwalniać gdyż widzimy i słyszymy zbliżająca się burzę. Metalowe stopnie i liny staja się powoli udręka, a nie pomocą. Bacznie obserwujemy Irańczyków i dziwi nas ich luźne obuwie, często sandałowe lub "kościelne"laczki. Kobiety zamiast chust maja czapeczki i obowiązkowo markowe termoaktywne bluzki. Im wyżej tym bardziej czujemy się jak wśród swoich, a nie w muzułmańskim kraju. Szlak jest tak wydeptany ze trudno o pomyłkę, pyzatym od czasu do czasu sa znaki i podana wysokość.

treking na Tochal



Już widzimy budynek schroniska na 2750 gdy dopadają nas krople deszczu i grzmoty. Siły już dawno opadły pomimo dożywiania nas przez tubylców orzechami czy innymi "niedźwiedzimi" przysmakami, spinamy poślady i przemy po ostatnich stopniach dzisiejszego dnia. Siedząc pod dachem jest o wiele przyjemniej oglądać rozgrywający sie na zewnątrz armagedon. Zaczyna się Irański weekend wiec schronisko jest pełne, a z racji burzy taskany przez Ewelinę namiot jest bezużyteczny. Spotykamy polaków i za ich poleceniem decydujemy sie wynająć pokój. Tanio nie jest -25 tom ale są luksusy, mamy pokój na 3 os i osobna łazienkę gdzie normalnie urzęduje gospodarz. Wieczór spędzamy w głównej sali restauracyjnej popijając winko (przyniesione i rozlewane nie legalnie) i czaj. Od razu mamy tez nowych irańskich przyjaciół. Obsługa kilka razy dolewa nam za free wrzątek. Polacy częstują irańska rozgrzewająca zupka i idziemy spać. Po dwóch nie przespanych nocach śpimy jak zabici.

widok ze schroniska Shirpala Hut 2750 m


Wstajemy dopiero ok 8. Z okna widać wspinające się tłumy ludzi do schroniska, jesteśmy pod wrażeniem, że aż tylu Irańczykom „się chce”. Jemy śniadanko i znajduje się "przyjaciel" z poprzedniego wieczora. Po naszej prośbie dzwoni w naszej plecakowej sprawie na lotnisko i okazuje się ze bagaż jest. Postanawiamy nie wchodzić na Tochal ale zejść, znaleźć hotel i poprosić o przesłanie bagażu w wskazane miejsce. Ali bawi się w naszego przewodnika i fotografa. 

widok na Shirpala Hut 2750 m

widok na Teheran za dnia 





Schodzimy inna droga, łagodniejsza. Ali uczy nas ważnych słówek, zabawia opowieściami i już ok 15 jesteśmy na dole. Znów dzwonimy na lotnisko i okazuje się ze bagaże sa wysyłane tylko raz w ciągu dnia ok 14:00 i dziś juz nie ma takiej możliwości aby nam go przywieźli. Nie uśmiecha nam sie zostawać w Teheranie i postanawiamy ruszać wg planu do Kashan. Ali zabiera nas na pocieszenie na lody szafranowe (bastani) i okazuje sie to strzałem w dziesiątkę. Miłość od pierwszego liźnięcia! Zostają naszym ulubionym irańskim produktem już do końca wyjazdu. Po przerwie jedziemy na terminal Jacobe i wystarczy przy pierwszej osobie powiedzieć nazwę miejscowości aby was odprowadzili do odpowiedniego okienka z kasa. Koszt ok 12 pln, czas ok 4 h i pozytywne zaskoczenie-poczęstunek w postaci słodyczy i soczku. W Kashan lądujemy ok 22.00 i odbiera nas host Mahommed. Wita sie po polsku i sporo mówi w naszym języku. Poznajemy historie prawie każdego polaka i polki którzy go odwiedzili i u których on był później. Oglądamy cały album z wpisami od gości, i ku zaskoczeniu oglądamy TV Polonia. Ok północy pojawia się i zona hosta, rozrabiakę synka poznamy wieczór później.

Co zwiedzić w Kashan i okolicach? 

3.10.2015. Oczywiście skarżymy się zaginionym bagażem i Mohamed dzwoni na lotnisko. Podaje adres przywiezienia bagażu, który ma byc ok 17.00 w jego zakładzie z drukarkami . Następnie zawozi nas do centrum „starego” Kashan, zwiedzamy na początku łaźnię, ( naprawdę warto) 


łaźnia w Kashan, Iran



historyczny dom (mniej warto ale w remoncie, może będzie lepiej) pałac/bazar gdzie Ewelina kupuje strój i umawiamy taksi na turę na pustynie i karawanseraj.






Wycieczka na pustynie i karawanseraj to koszt 45 eur/maszyna. Kierowca po ang nie mówi, za to sprzedaje tez bilety wejścia do poszczególnych zabytków na trasie. Zatrzymuje się najpierw w podziemnym mieście ( do zwiedzana 1 poziom, dość krotki, jeśli ktoś był w Turcji to się zawiedzie ale dla mnie była to nowość, wiec nawet mi sie podobało). Jedziemy dalej do meczetu, gdzie musimy sie ubrać w czadory, a następnie na pustynie słoną i piaszczystą. Pustynia słona okazuje się z lekka mała porażką, sa to niewielkie połacie soli i to tak zmieszane z brązem ze Boliwijczycy uśmialiby się co niemiara. Może parę kilometrów dalej, lub kolo kopalni soli jest lepiej ale o tym się nie przekonamy. Robimy jakieś śmieszne fotki i jedziemy w stronę piasku. Ewela i Konrad zdobywają pierwsze doświadczenia przy wielbłądach i na wydmach, jest całkiem zabawnie i zachodzące powoli słoneczko upiększa krajobrazy. Jak wiadomo na pustyni od wieków były też miejsca gdzie można si zatrzymać, odpocząć i napić wielbłądy. Nazywają się ładnie- karawanseraj. Zjedliśmy arbuza, wypili herbatkę i trzeba było wracać. Powrót trwał ok godz, która z tych wszystkich wrażeń przesypiam;)

podziemne miasto k. Kashan


słona pustynia, godzina od Kashan, Iran


herbatka w karawanseraj, Iran 


piaszczysta pustynia k. Kashan, Iran 



Kierowca zawozi nas do pracowni Mohammada gdzie umówiliśmy się ok 17.00 na odbiór Eweliny plecaka. Nasz host zaczyna jednak dość niepokojąca rozmowę, iż spóźniliśmy się i nie odbieraliśmy telefonu. Krotko mówiąc przez pól godziny wkręcał nas, iż kurier z plecakiem już był i nie zostawił go, ponieważ Ewelina maiła super ważny kwitek od zgubionego bagażu. Już snuliśmy plany kto i jak pojedzie na lotnisko po plecak i wyliśmy  wniebogłosy że stracimy czas i kasę, gdy Mohammad się zlitował i odsłonił schowany bagaż. Nie wiem czy bardziej się cieszyłam że jest, czy złościłam na hosta za jego wyszukane żarciki. Tego dnia wieczór spędzamy najpierw na bazarze gdzie spotykamy Polską rodzinkę, a następnie u rodziny od strony żony Mohammada. Jest obiadek, jest zabawa z 2- letnim rozrabiaką.



bazar w Kashan, Iran 



Co zwiedzić w Isfahanie? 

Następnego dnia rano wyruszamy w dalszą podróż do Isfahanu. Jazda mija szybko pomimo, że to ponad 200 km. Tradycyjnie spotykamy nie kogo innego jak Polaków, a żeby było nam milej dostajemy w autokarze poczęstunek. Jadąc do Isfahanu już kontaktujemy się z nowym hostem, jednak okazuje się że nie może nas przygarnąć. W zamian szuka zastępstwa. Z Hamidem spotykamy się na głównym placu, który niegdyś służył za pole golfowe, a teraz jest uroczym miejscem spotkań, z fontannami, niewielkim ogrodem. Dookoła oprócz 3 ważnych meczetów znajdują się urocze sklepiki, warsztaty gdzie podglądamy jak zrobić metalowe tace, cukierniczkę, wazon z czego słynie Isfahan. Pierwszą podpowiedz jaką dostajemy to to że meczety są otwierane o 18.00 na modlitwę, więc nie koniecznie musimy płacić za wejście jeśli poczekamy do wieczora. W takim wypadku zwiedzanie zaczynamy od przespacerowania się po placu Imama Chomeiniego (każdy największy plac w mieście nosi jego imię co nieco upraszcza sprawę). Zajmuje nam to trochę czasu, jako że jest jednym z największych placów miejskich na świecie. Dużo ludzi piknikuje, gra w piłkę, inni robią zakupy gdyż północna brama prowadzi do głównego bazaru.

Sheikh Lotfollah Mosque, Isfahan, Iran

Naghsh-e Jahan Mosque, Isfahan, Iran

plac Imama Chomeiniego, Isfahan, Iran



Gdy już nudzą nam się tlumy, opuszczamy centrum i wybieramy się pod pałac „40 kolumn” (Chehelsotun). Położony jest w dużym parku przy ul. Sepah. Planowaliśmy wybrać się do dzielnicy ormiańskiej, ale jest tak daleko że spóźnilibyśmy się na 18:00 na zwiedzanie meczetów. Dwa z nich okazały się w remoncie więc dobrze że nie płaciliśmy za wejście ;) 

pałac 40 kolumn, Isfahan, Iran

Naghsh-e Jahan Mosque, Isfahan, Iran

Naghsh-e Jahan Mosque, Isfahan, Iran





Zaraz po spotykamy się znów z Hamidem, i z innymi lokalsami którzy mają ochotę porozmawiać po angielsku. Traktują nas trochę jak nauczyciele w celu doszkolenia się ;) Ostatnią rzeczą którą chcemy zobaczyć są słynne występy poetów i śpiewaków pod mostami. Czy to będzie most „33 łuków” czy Chubi to poczujemy się jak na rynku lub innym miejscu schadzek. Mosty wybudowane w XVII w nie spełniają de facto swojej roli gdyż rzeka wyschła, aczkolwiek są niesamowicie romantycznym miejscem. Nasz nowy host pokazał nam kilka sztuczek, jak np szepcząc do jednego kąta usłyszę głos w kącie naprzeciwko. Pokazał również gdzie wcześniej odbywały się pogrzeby i opowiedział o towarzyszących temu rytuałach. Wieczór pod mostami słuchając irańskich pieśni zapamiętałam jako jeden z najlepszych. Nasz host mieszka paręnaście kilometrów od centrum Isfahanu, więc śpieszymy się na 23 na ostatni autobus. Dzień jeszcze się nie kończy gdyż w autobusie jesteśmy zaczepiani przez rodzinkę wracającą z zakupów i 3 letnia dziewczynka chwali się wszystkim co zostało jej dziś kupione. Na mieszkaniu troszkę się ogarniamy a w tym czasie została przygotowana kolacja. Zaczyna mi się podobać jedzenie na ziemi z rozkładaniem ceratki. Jemy coś ala nasz omlet, tyle że to tego jest jeszcze jogurt i ichniejszy chleb. 






Następnego dnia stwierdzamy że już nam się nie opłaca wracać do Isfahanu do dzielnicy ormiańskie, zwłaszcza że byliśmy w Armenii. Jako że jesteśmy poza miastem postanawiamy spróbować jazdy na stopa. Idziemy kulturalnie na przystanek autobusu i zaczynam machać. Większość w ogóle nie reaguje, w końcu zatrzymuje się samochód i próbujemy mając w kieszonce ściągę wytłumaczyć po irańsku że chcemy pojechać za darmo. Kierowca dziwnie na nas patrzy i odjeżdża. Po kilku minutach zatrzymuje się ten sam samochód. Pan jednak stwierdził że trzeba być miłym dla turystów, albo się nudził, w każdym razie zawozi nas na dworzec. Ucieszeni naszym powodzeniem, postanawiamy wcale nie brać autobusu ale wychodzimy na drogę szybkiego ruchu w kierunku Yazd i łapiemy dalej. Tu już nie jest tak kolorowo, owszem zatrzymuje sie sporo samochodów ale każdy po informacji że chcemy jechać za darmo- odjeżdża i nie wraca. W końcu znajduje sie pan- w taksówce- który twierdzi że kasy nie chce. Dobra no to jedziemy. Jednak po 10 min naszego dopytywania się- czy na pewno za darmo, pan zawozi nas na kolejny dworzec autobusowy i żąda zapłaty. Ostro twierdzimy że mówił iż bierze nas za free i zdenerwowani niepowodzeniem idziemy jednak na autobus. Taksówkarz długo jeszcze nie dawał za wygraną i straszył policją. Kupujemy bilet do Meybod i już siedząc w autobusie widzimy ze taksiarz wciąż nie pozwala odjechać autobusowi. Przychodzi sierżant, pokazują na nas palcem ale nie podchodzą. Autobus w końcu rusza a nam ktoś przynosi telefon. Ktoś perfekcyjnie mówiący po angielsku tłumaczy nam że w Iranie autostop nie istnieje i że każdy taksiarz powie nam że przejazd jest za darmo ale to dlatego że mają taki styl. Wychodzisz z taksówki, pytasz się ile płacisz a kolo Ci mówi „ooo nie ma za co, drobiazg” co wcale nie oznacza że nie trzeba zapłacić. Tak oto się dowiedzieliśmy że „stop” w Iranie nie działa jak w sąsiedniej Armenii i Gruzji, oj nie. 


IRAN cz.I - co przygotować przed wyjazdem [2015]

Persepolis, Iran



Iran? Przecież tam nie jest bezpiecznie! Porwą Cię, albo zabiją.

Do tych islamistów/arabów?

Do Iranu? Życie Ci nie miłe? 




To tylko nie które z reakcji, które usłyszałam mówiąc że urlop spędzam właśnie w Iranie. Wiele się tym nie przejmowałam, podobnie było z Gruzją, czy Indiami. Niebezpiecznie to nawet w Polsce jest, jeśli znajdziemy się w złym miejscu, o złym czasie. Ponadto byłam zszokowana jak wiele osób myli Iran z Irakiem.Dwa różne światy. Ale przejdźmy do konkretów.


Termin: 29.09-14.10.2015 

maj/czerwiec i wrzesień/październik to idealne terminy na wyjazd do Iranu. Jest wystarczająco ciepło, a nie upalnie. 

Uczestnicy: ja, Ewela, Kondziu

3-4 osoby to idealny skład dla budżetowej podróży, dzieląc razem taxi czy pokój.

Myśląc Iran, miałam w głowie Persepolis i mogę się założyć że nie tylko ja mam takie pierwsze skojarzenia. Nasz plan przede wszystkim zakładał właśnie przejazd na południe do jednej ze stolic starożytnej Persji. Po drodze było kilka innych perełek..

Plan wyjazdu do Iranu: Kraków-Lwów- Istambuł- Teheran- treking na Tochal (a właściwie Shirpala Hut 2750 m)- Kashan - Isfahan- Meybod- Yazd i okolice (Kharanaq, Czak-Czak)- Shiraz- Persepolis- Hamadan (jaskinia Alisadr Cave)-Teheran



Co trzeba zrobić w Iranie
spędzić cały dzień w Persepolis, zjeść lody szafranowe i ew różane, pogłaskać wielbłąda, zamieszkać u Irańczyków przynajmniej na noc/dwie, zgubić się w labiryncie uliczek w Yazd, wypić wino w Shiraz.

Czego nie wolno robić w Iranie: jeździć na stopa (a przynajmniej my mieliśmy złe doświadczenia i wytłumaczono nam prawie ręcznie że nie ma czegoś takiego jak jeżdżenie za darmo), wychodzić na ulicę bez chusty i krótkim rękawem (tyczy się kobiet, chyba że to góry lub miejsce odludne typu pustynia to można).

Co przygotować przed wyjazdem do Iranu: 

1. Wiza do Iranu-do załatwienia na 3 sposoby, (stan na 2015):

A) przed wyjazdem z Polski w ambasadzie w Warszawie (podobno kłopotliwe i szkoda zachodu z jeżdżeniem, powstały nawet książki na temat wyrobienia wizy -A.Orzech "Wiza do Iranu" )
 
Link do Ambasady gdzie będą wszystkie wskazówki co kolejno należy zrobić
http://pl.warsaw.mfa.ir/index.aspx?fkeyid=&siteid=97&pageid=27329
B) przed wyjazdem z Polski numer referencyjny do szybkiego wystawienia wizy na lotnisku-koszt ok 150 pln ( obowiązkowo należny mieć jeszcze wykupione ubezpieczenie) ja z tego skorzystałam. Jest wiele biur które zajmują się  i specjalizują w wyrabianiu tego numeru, sztuka znaleźć w miarę tanie na rynku :) Numer referencyjny przyspiesza otrzymanie wizy w Iranie, ale nie wiadomo czy gwarantuje. Jest to swego typy informacja że tam lecimy i mają już nasze dane. Ja korzystałam z : http://www.zirhamia.cz/nasze-uslugi/wiza-iran-wizowy-numer-referencyjny/

C) otrzymanie wizy NA LOTNISKU  po przylocie- 55 Euro. Spotkałam osoby które dopiero po przylocie do Iranu wypełniły stosowne druczki i dostały wizę. Nikogo nie zawrócono. Minus: ważna tylko 14 dni a nie 30 dni. 



"Obywatele polscy udający się do Iranu na podstawie zwykłych paszportów w celach turystycznych mogą ubiegać się o wizy (maksymalny czas pobytu – 14 dni) także na lotnisku Teheran - Imam Chomeini (w przypadku innych lotnisk międzynarodowych: Isfahan, Kermanszach, Sziraz, Tabriz, Maszhad, możliwość uzyskania tego rodzaju wizy nie jest zawsze zapewniana). Dokumenty niezbędne do uzyskania wizy na lotnisku: paszport ważny co najmniej przez 6 miesięcy od daty przylotu do Iranu, powrotny bilet lotniczy, jedno zdjęcie paszportowe. Ze względu na brak gwarancji uzyskania wizy w tej procedurze oraz możliwe problemy na europejskich lotniskach (pasażerowie podróżujący do Iranu bez wizy mogą zostać niewpuszczeni na pokład samolotu) Ambasada RP w Teheranie odradza stosowanie tej procedury. Nie ma możliwości uzyskania wizy na lądowych i morskich przejściach granicznych." 


Źródło: http://www.teheran.msz.gov.pl/pl/informacje_konsularne/informacje_dla_podrozujacych_do_iranu/

2. KASA, nie wypłacimy jej z bankomatu, trzeba przemyśleć ile będzie nam potrzebnej i zabrać tyle gotówki w Euro lub $. Pierwsza wymiana na lotnisku w Teheranie (dobry kurs), później wymienialiśmy na ulicy, może dziwnie to brzmi, ale na pewno zauważycie całe chmary mężczyzn z grubymi plikami banknotów przechadzających się ulicą. Mieli lepszy kurs niż w bankach czy kantorach. 

3. Warto wydrukować i mieć ze sobą rozpisek walut, ciężko się na początku przestawić do bycia milionerem  :D 



IRR PLN
1000 = 0,13
2000 = 0,25
3000 = 0,38
4000 = 0,51
5000 = 0,63
6000 = 0,76
7000 = 0,89
8000 = 1,01
9000 = 1,14
źródło: Google Financewww.transAzja.pl
IRR PLN
10000 = 1,27
15000 = 1,90
20000 = 2,53
25000 = 3,17
30000 = 3,80
35000 = 4,43
40000 = 5,07
45000 = 5,70
50000 = 6,33
60000 = 7,60
70000 = 8,87
80000 = 10,13
90000 = 11,40
IRR PLN
100000 = 12,67
200000 = 25,33
300000 = 38,00
400000 = 50,67
500000 = 63,33
600000 = 76,00
700000 = 88,67
800000 = 101,33
900000 = 114,00
IRR - rial irański
PLN - polski złoty
notowanie: 06/09/2015 



4. Ubezpieczenie. Nie będę polecać konkretnych firm, bo nie o to chodzi. Ważne żeby pamiętać o wykupieniu i zwrócić uwagę czy w ubezpieczeniu jest np. odpowiednio wysokie ubezpieczenie bagażu. 



5. Zakwaterowanie, polecam spróbować Couchsurfing, aby poznać "prawdziwych" Irańczyków. Kobiety tylko gdy przekroczą próg domu, ściągają chusty i czadory, paradują w kusych sukieneczkach czy spodenkach. Jest to świetna okazja do poznania Irańczyków od kuchni! Nagle okaże się że zakazana antena satelitarna jest w każdym domu i z dumą zostanie zaprezentowane nam TVP Polonia, każdy pochwali się równie zakazanym facebookiem, a jak usłyszałam od jednego z hostów że w meczecie ostatnim razem był z 10 lat temu, nie miałam złudzeń- mamy w Polsce strasznie stereotypowe pojęcie o Iranie. 

6. Bilety lotnicze:   ja korzystałam z lini Pegasus Lwów-Istambuł-Teheran, zapłaciłam ok. 1 tys pln/os ale linia lotnicza słynie z gubienia bagaży. Korzystałam 3 razy, za każdym razem min 1 osobie bagaż nie przyleciał. Opcja alternatywna Warszawa-Ateny-Teheran, linie Aegean. Warto też sprawdzić Aeroflot Warszawa-Moskwa-Teheran.  

Podróż zaczynam prosto po pracy dnia 29.09.2015 jadąc z Krakowa do Rzeszowa. Następnego dnia już wraz z Ewelina przed 7 rano wyjeżdżamy w kierunku dworca. Jedziemy doskonale znana trasa Rzeszów-Przemyśl-Medyka-granica-Lwów. Tutaj spacer po starym mieście, obiad, kawa i bierzemy marszrutke na lotnisko. Jedzie z centrum obok pomnika Karola Daniły (ul. Halytska) ok 40 min, bezpośrednio na lotnisko. Obwijamy główne bagaże zakupiona folia spożywcza i mykamy do odprawy. Już na wstępie okazuje się ze samolot jest opóźniony i czekamy godzinę dłużej na odlot. To samo w Istambule, nie dość ze normalnie mamy 4 godz oczekiwania to jeszcze dodatkowo kolejne opóźnienie. No nic, free neta nie ma ale w restauracji są wygodne siedziska w porównaniu do plastikowych krzesełek przy "gates". Odlot ok północy, wiec zaspane wsiadamy do samolotu i budzimy się po 3:00 w Teheranie. Na początku udajemy się do okienka po wize i płacimy 50 euro frycowego. Okazuje się ze osoby bez specjalnego numerka z zaproszeniem od agencji turystycznej wypełniają tylko 1 kartkę więcej niż my, musza okazać wykupione ubezpieczenie i płaca tyle samo. Trochę wiec żałujemy wydanego wcześniej 140 pln. Ale fakt faktem nie trwa to długo- tylko płacimy i jest. Z wiza idziemy do odprawy paszportowej, a następnie po bagaż. Tradycyjnie było by zbyt pięknie gdyby wszytko poszło milo i gładko. Nie przylatuje bagaż Eweliny. Na szczęście profilaktycznie najważniejsze rzeczy ma w podręcznym, ale mimo wszytko wiemy ze bez bagażu nasz plan trzeba zmodyfikować. Odbieramy nr zgłoszenia zaginięcia plecaka i mamy dzwonić następnego dnia. Konrad od ponad 2 godz jest na lotnisku i odchodzi od zmysłów gdzie jesteśmy. Obczaił cale lotnisko, znalazł kantor z korzystnymi cenami itp. Śpimy jeszcze parę godzinek i ok 8 pakujemy manatki. Taxi z lotniska do najbliższego metra czerwonej lini kosztuje nas 40 tom. Na pewno można targować do 30 tom. Metrem jedziemy ponad godzinę, a możne nawet 1,5 na sama północ Teheranu, stacja Tajrish. Kupujemy irańska kartę telefoniczną (w czymś ala komis i bez żadnych formalności typu zdjęcie i kopia paszportu tak jak w Indiach) i bierzemy taxi do Darband. 


z racji na obszerność relacji podzielę je na części 







CZ IV      SHIRAZ, PERSEPOLIS, HAMADAN        (JASKINIA ALISADR CAVE), TEHERAN




Przed wyjazdem polecam wczuć się w klimaty Irańskie i pooglądać 
Filmy Irańskie: Rozstanie (2011); Children of heaven (1997); Bashu, the little stranger (1989); Blackboards (2000); Gabbeh (1966); Jafar Panahi (1995); Taste of Cherry (2007) Taxi Teheran (2015)


LITERATURA O IRANIE  Co przeczytałam przed wyjazdem do Iranu? 



R. Kapuściński „Szachinszach”

Pierwsza obowiązkowa pozycja po którą sięgnęłam jak tylko kupiłam bilety do Iranu. Znajdujemy się z autorem w Iranie tuż po zwycięstwie rewolucji. Właściwie jest to pozycja nie tylko dla zainteresowanych Iranem ale dla każdego kto interesuje się historią, polityka lub socjologią. Mam wrażenie, że rewolucje i zmiana władzy to ulubione tematy Kapuścińskiego, który zwłaszcza w tej książce zawiera swoje spostrzeżenia na temat mechanizmów rządzących władzą i społeczeństwem.

A wracając do Iranu...Szach Reza Pahlawi ucieka do USA, władze przejmują muzułmańscy fundamentaliści. Co dzieje się w państwie, opierającym się na prawie koranicznym, w którym kobieta może zostać skazana przez ukamienowanie za cudzołóstwo? Przeczytajcie. 






S. Lemańczuk "Iran" - przewodnik obejmuje większość miast i miejsc w Iranie wartych odwiedzenia, niestety napisany dość suchym językiem, dużo historii, wymienione ceny dawno nie aktualne. Przydaje się mini słowniczek na końcu przewodnika.  






A.Orzech "Wiza do Iranu"

Powiem tak, lubię literaturę podróżniczą i reportaże ale książka pana Artura mnie nie urzekła. Powracające rozdziały w książce "w oczekiwaniu na wizę" mnie irytowały. Fakt, Iran jest przedstawiony jako niezwykle barwny, fascynujący a jednocześnie nowoczesny kraj.  Przeczytacie, zobaczycie. 

środa, 24 maja 2017

KSIĄŻKI, co ostatnio przeczytałam ?

Rozpoczynam nowy dział pod tytułem LITERATURA.

Z kilku powodów. Często sama szukam "po internetach" inspiracji, tego co chciałabym przeczytać, lub czy warto przeczytać tytuł który znalazłam. Podejrzewam że też tak robicie??

Po drugie, wybierając się na wakacje, zawsze staram się przeczytać literaturę związana z danym krajem aby lepiej zrozumieć to co zastanę na miejscu i wczuć się w klimat. Nie mówię tu o przewodnikach, co jest zrozumiałe samo przez się, ale raczej o reportażach.

Nie będę rozpisywać się i streszczać książek, o nie. Będzie to krótka informacja czego możemy spodziewać sie po tytule i czy moim zdaniem warto tracić na nią czas ;)


Zaczynamy! Oto ci mi wpadło ostatnio w ręce:

Szamani, mumie, ałmysy. Tajemnice z serca Azji.  Wojciech Grzelak

Jeśli interesuje Cię Syberia, a w szczególności wyjątkowo magiczny Ałtaj, od strony życia jego mieszkańców, ich historii, wierzeń i współczesnych zagadek – jest to książka dla Ciebie! Autor od wielu lat powraca na Zachodnią Syberię, nawiązuje przyjaźnie, żyjąc jak nomada, próbuje rozwiązać zagadkę „śnieżnych ludzi”  nazywanych w Ałtaju- ałmysami. Przemierzamy z nim tysiące kilometrów traktem Czujskim, wracamy do czasów kiedy przez Wielki Step przetaczali się Scytowie, Sarmaci, Hunowie i Turcy. Duchy siedzą nam na ramieniu gdyż odkryjemy nie jeden kurhan, poznamy historię ałtajskij księżniczki, nawiedzonej bani (rodzaj sauny), czy obdarzonych niezwykłym wzrokiem (3 razy lepszym od naszego) mieszkańców wsi Jazula. 
Sporo historii ale bardzo przyjaźnie ujętej. 

Ani tu, ani tam. Europa dla początkujących i średnio zaawansowanych. Bill Bryson
Czego my jako europejczycy możemy dowiedzieć się od Amerykanina (wprawdzie zamieszkałego teraz w Anglii, ale nadal Amerykanin) o Europie? Otóż wiele. Najlepszym elementem książki jest niesamowity, przekomiczny styl autora. Jeśli komuś ma przydarzyć się najgorsze, to właśnie jemu. na dodatek ma nie małą fantazję i lubieżne zagrywki. Książka nie odpowie nam na pytanie co mamy koniecznie zwiedzić w danym miejscu, ale zwróci naszą uwagę na to co już nie zauważamy w danym kraju i kulturze. Autor przez 4 miesiące samotnie podróżuje po Europie, głownie pociągami. Zaczyna od północy i zorzy polarnej, kończy w Istambule. 
Czyta się szybko i lekko. 


Szare śniegi Syberii, Ruta Sepetys
1942 rok, jestem pod kołem podbiegunowy w Trofimowsku, siedzę w skleconej własnymi rekami jurcie z patyków, mchu, i płaczę razem z nastoletnią Liną.  Jest przeraźliwie zimo, brudno, każdy jest głodny, codziennie ktoś umiera z wycieczenia, na szkorbut, tyfus, czy z braku nadziei.
Pochłonęłam książkę w pół dnia, a drugie pół dnia płakałam bo wiedziałam że to nie powieść fantastyczna, ale przydarzyła się setki tysiącom osób wywiezionych na Syberię z Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii w czasie II wojny światowej. Wielu z deportowanych umarło, ale część przeżyła i opowiada o niewyobrażanych cierpieniach które przechodzili.  
Temat ciężki, wrażliwi będą płakać, bardzo wciągająca. 

niedziela, 21 maja 2017

Góry Choczańskie i Wielki Chocz [Słowacja, Veľký Choč, 1608 m]



Nie są to znane i rozpoznawane przez Polaków góry, a i zapewne nie każdy Słowak będzie potrafił wskazać gdzie się znajdują. Jednakże przyznam, że są całkiem miłą odskocznią od bardziej znanych i tym samym zatłoczonych w sezonie Tatr czy  Słowackiego  Raju (o którym pisałam tutaj).

Góry Choczańskie dla łatwiejszego umiejscowienia znajdują się pomiędzy miejscowościami  Rużomberk i Dolny Kubin. Jest to grupa górska należąca do Łańcucha Tatrzańskiego, mająca formę pasma rozciągniętego ze wschodu na zachód na długości ok. 18 km, przy szerokości od 4 do 8 km.

Graniczy od północy z Pogórzem Orawskim, od wschodu poprzez Kwaczańską Dolinę z Tatrami Zachodnimi, od południa z Kotliną Liptowską, a od zachodu poprzez przełęcz Brestová z tzw. Szypską Fatrą (część Wielkiej Fatry).






Szczyt Wielki Chocz 1608 m n.p.m. możemy zdobyć zarówno 
od północy (szlak od m. Vyšný Kubín, 4:00, ok. 1100 m podejścia)  
od południa (szlak z m. Lucky 4:15 ok. 1000 m podejścia oraz Likavka- parking pod zamkiem, 3:35)
od zachodu najkrótszym z możliwych szlaków ( m. Valaská Dubová 2:15 ok. 950 m podejścia )


Z wierzchołka góry roztacza się widok na większość gór Słowacji, w tym zwłaszcza na Tatry, Niżne Tatry oraz Wielką i Małą Fatrę.







Przed wyjściem w góry pojawił się jeden zasadniczy problem, jak to zrobić aby nie wchodzić i schodzić tym samym szlakiem ? Nie lubimy się powtarzać, ale jako tym razem turyści zmotoryzowani zostawiając samochód w miejscu "x" musimy po niego wrócić.  Szlaki niestety nie są połączone w formie koła tak jak na przykład w Słowackim Raju. Można oczywiście pójść na azymut z jednej miejscowości do drugiej, albo sprawdzać komunikację publiczną. Nie chcieliśmy jednak tracić czasu i zastanawiać się czy w święto pracy na Słowacji ktoś pracuje ;) Mieliśmy 2 samochody i rozwiązaliśmy problem zostawiając jeden samochód na mecie, a drugi na starcie :) Plan wyglądał następująco:

Start:  Likava,  darmowy parking pod ruinami zamku szlak szlak turystyczny czerwony, od przełęczy Spuštiak szlak szlak turystyczny niebieski, od Pośredniej Polany szlakszlak turystyczny zielony na szczyt. Nocleg na Wielkim Choczu. 
Meta: Lúčky, darmowy parking pod szkołą szlak turystyczny czerwony



Samochód zostawiamy na parkingu pod ruinami średniowiecznego zamku Likawa. Podejście pod zamek zajmuje nam ok 20-30 minut, ostatnie metry są dość strome. Okazuje się że Zamek jest w remoncie i tym samym jest zamknięty. Jednakże można go obejść dookoła, ulokowany jest na skalistym garbie u podnóży Przedniego Chocza, więc nie zawiedziemy się widokami.  Zamek strzegł ważnego strategicznie szlaku handlowego, wiodącego z Liptowa na Orawę i dalej do Polski. Dla turystów do tej pory udostępniono wieżę (znajduje się tam wystawa dotycząca dziejów zamku) oraz dziedzińce dawnego dolnego zamku.








Ruszamy dalej, pierwsza część trasy prowadzi w większości przez kompleks leśny.Właściwie
prawie cały masyw Chocza pokrywają lasy.  W niższych partiach bukowo-jodłowo-świerkowe, więc mamy pełne urozmaicenie, w wyższych świerkowe. Powyżej górnej granicy lasu, występującej tu na wysokości 1350-1420 m n.p.m., wejdziemy w piętro kosodrzewiny. Na niedostępnych turniach i półkach skalnych ujrzymy również reliktowe sosny. Sam szczyt jest  bezleśny, ale wciąż jest kosodrzewina która wbrew pozorom świetnie się tam komponuje.


Jeszcze przed przełęczą Spuštiak przechodzimy przez Przedni Chocz (Predný Choč, 1249 m). Od szlaku odchodzi  ścieżka,  która podobno prowadzi do punku widokowego ale nie sprawdzaliśmy. Po drodze jest też tajemnicza tabliczka "krzyż" i odchodząca ścieżka w górę. Myśląc że będzie to  punkt widokowy część ekipy zastawia plecaki i pnie się do góry. Wracają po pół godziny z marnymi efektami, krzyża nie znaleźli, widok na szczyt Chocz tylko zza drzew. Reszta ekipy za to dobrze wypoczęła :)






Schodzimy ponad 200 m w pionie w dół na przełęcz Spuštiak, zmieniamy szlak na  szlak turystyczny niebieski i chwilę idziemy szeroką leśna drogą. Mijamy po naszej lewej zalesiony Zadni Chocz (Zadný Choč, 1288 m) i pniemy się znów do góry. Po drodze po raz pierwszy na trasie pojawi się WODA tzn będzie tabliczka i mocno wydeptana ścieżka która doprowadzi nas do strumienia. Jest to jedyne miejsce na szlaku gdzie możemy uzupełnić płyny nie licząc śniegu ;) Jeśli nie mamy siłę na dalszą wędrówkę, spokojnie możemy tu zanocować jest duża polana. My uzupełniamy płyny, fotografujemy krokusy  i ruszamy dalej.




Po ok 1 godzinie znajdziemy się na skrzyżowaniu szlaków turystycznych  na dużej Pośredniej Polanie (Stredná poľana, 1250-1350 m) Jest to dawna hala pasterska z szałasem o szumnej nazwie Hotel. W środku są prycze do spania, strych z desek, żelazny piecyk, miejsce na ognisko, a nad drzwiami wejściowymi tablica z instrukcja dla korzystających z szałasu.






Już tylko godzina dzieli nas od szczytu. Widoki coraz częstsze i coraz ładniejsze więc czas mija jeszcze szybciej. Wychodzimy już z zalesionych terenów i zaczyna się kosodrzewina.




Na szczyt Wielki Chocz dochodzimy idealnie, tuż przed zachodem słońca. Nigdzie się nie śpieszymy, podziwiamy widoki. Tuż pod szczytem ok 30-40 m  jest ukryta w kosodrzewinie idealna polanka gdzie zmieści się spokojnie ok 5-6 namiotów. Jesteśmy przypominam na 1608 m n.p.m. ale osłonięci przed wiatrem więc śpi się świetnie.





Mieliśmy wielką nadzieję na piękny wschód słońca ale życie zweryfikowało plany. Mgła rano była tak duża, że widać było tylko namiot obok. Robimy pamiątkowe grupowe zdjęcie i ruszamy w dół do miejscowości Lucky szlakiem szlak turystyczny czerwony. Czas przejścia ok 2:00.




Po drodze są drobne przeszkody w postaci wysokich kamiennych stopni, ale obok są zamontowane łańcuchy. Okazuje się że w maju wciąż jest tu dość sporo śniegu, więc momentami ścieżka jest całkowicie zasypana. Jedni wybierają śliskie kamienie, inni śnieg po łydki. Po pół godziny od szczytu znajdujemy się na przełęczy przed szczytem Maly Chocz (1464 m ). 





Po niebie przesuwają się ciemne chmury, wg prognoz pogody po południu będą obfite opady. Mamy nadzieję że nas już ominą. Na szlaku do Lucky mijamy wiatę (wraz z piętrem przygotowanym do spania na 2-3 osoby) oraz miejsce ogniskowe.

Górna cześć wsi do której schodzimy to uzdrowisko Lúčky Kúpele. Obecnie eksploatowanych jest pięć źródeł, w części południowej uzdrowiska, wody ujęte są do kąpieli leczniczych oraz w części północnej,  wody wykorzystuje się do picia. Podobno jeśli się postaramy znajdziemy i dzikie źródła z ciepłą wodą do kąpieli w m. Kalemeny.

Jeszcze jedną ciekawostką po drodze jest wodospad luczański  (słow. Lúčanský vodopád) na potoku Teplianka. Tworzy go kilka kaskad o wysokości łącznie 12 m.




GALERIA ZDJĘĆ Z WYJAZDU