niedziela, 19 marca 2017

Albania - cz. I przejazd przez Serbie [2014]


MIMOCHODEK-w górach "przeklętych" 


Propozycję wyjazdu do Albanii dostałam od kolegi z zaprzyjaźnionego klubu turystycznego Mimochodek. Na początku chętne były 4 osoby...wieść jednak o pięknych wakacjach szybko się rozniosła i na wyprawę zgłosiło się bagatela 16 osób. Po zorganizowaniu samochodów, namiotów, stworzeniu planu przejazdu i zwiedzania, ruszyliśmy 4 rożnymi ekipami aby spotkać się już w górach północno albańskich.
Ale zanim do tego doszło trzeba było przejechać prawie 1500 km, poddać się rumuńskim pogranicznikom,którzy podstępnie wyciągają haracz oraz pokonać liczne serpentyny i zapoznać się z albańskimi "autostradami". 

wstępny plan wyjazdu  a wyszło jak to w życiu- trochę inaczej ;) 

23.05.2014 Lipinki, (wyjazd ok 12-13)- Koszyce- Szeged (480 km/ 8h )
24.05 SERBIA, Monastyr Studenica (900 km/7h)- Djavolja Varos/ (1059km/ 3 h)
25.05 ALBANIA, Berat (1650km, 10h)- Corovoda, Kanion rzeki Osum (1700, 1h)
26.05 Kruja (1910km, 4h)- Shkoder (2000km, 2h)-Boge (50km,h?)- Theth (przeklete gory) (30km,h)
Łącznie samej jazdy 2070km, 40h

Mapa trasy w 1 strone:

27-29.05 treking w górach  
30.05(Theth)- Bode-shkoder(80 km,)-[ewentualnie velipoje(30km)] – Sveti Stefan- Kotar [240km,6h) lub Bode- Bozaj Bordr-MONTENEGRO, Sveti Stefan- Kotar (170km,4h) 
31.05/01.06- BOSNIA&HERCEGOWINA, Medjugorie (190km,3h)- Mostar (30km [390km]) LIPINKI 
Łącznie samej jazdy  [1400KM,23H]

Mapa trasy w 2 strone:




Razem z przyjaciółmi Eweliną i Konradem oraz  tatą wyjeżdżamy w piątek, wczesnym popołudniem, na południe. Nie śpiesznie przekraczamy granicę ze Słowacją, doskonale znajomą drogą zmierzamy na Węgry i następnie już w nocy wjeżdżamy do Rumunii. Tu czeka nas nie miła niespodzianka ze strony pograniczników, którzy zarobili na naszej naiwności i wmówili nam, że nie wykupiliśmy obowiązkowej winiety na przejazd rumunskimi drogami. Kara bagatela 200 eur. Jenak za 30 eur do ich kieszeni odzyskujemy swoje paszporty i ruszany dalej do Serbii. Częściowo przejeżdżamy przez popowodziowe tereny podziwiając siłę żywiołu. Po krótkiej drzemce w samochodzie, docieramy rano do pierwszego celu- Davolja Varos czyli Miasta Diabla. Szumna nazwa to nic innego jak zespół osobliwych form skalnych. Są to wysokie od 2 do 15 metrów stożkowate kolumny i iglice z charakterystycznymi "czapkami" na ich szczytach, w postaci głazów andezytowych. Te w liczbie ponad 200 stoją dumnie niczym strażnicy górskiego pasma Radan. Powstały w wyniku erozji gleby. Górna skała jest dużo odporniejsza na warunki atmosferyczne i chroni dolną część. Dodatkową ciekawostką na tym terenie jest wysoko zmineralizowana woda, o intensywnym pomarańczowym kolorze, wypływająca z „czerwonego źródła” oraz otwory po XIII w. kopalniach miedzi, żelaza i złota. 











Niestety i do serbskiej Kapadocji dotarła cywilizacja w postaci biletów wstępu ( szokująco dla nas drogich -3 eur/os) oraz wielu kolorowych budek z pamiątkami i lokalnymi trunkami. Tym ostatnim jesteśmy poczęstowani, odwdzięczając się kupujemy drobne upominki i ruszmy w dalszą drogę.

Z burczącymi brzuchami zatrzymujemy się w Kursumlija i w niewielkiej knajpce zamawiamy lokalny przysmak. Mięsko, wielka bułka, i trzy rodzaje sałatek za 4 pln smakuje bosko. Na dodatek nie wszystkim udało się skonsumować całości :D Tak posileni jeszcze tego samego dnia przejeżdżamy granicę z Macedonią, mijamy stolicę Skopję i już późnym wieczorem zmagamy się z serpentynami i górami przy granicy z Albanią. Tą przekraczamy na zachód od  ogromnego, granicznego jeziora Ohrid. Rozbijamy namiot już po ciemku, ma to ten plus, że nie zważamy na kamienie i pochyłości, a ranek obfituje w piękne widoki nieznanej okolicy.   










Na Albańskich drogach nie zawsze jest asfalt 



Zbieramy się szybciutko, gdyż dziś w planie zwiedzanie „miasta tysiąca okien”. Berat, jak opisuje przewodnik to jedno z najstarszych i najcudowniejszych miejsc na mapie Albanii. Utrzymane w stylu osmańskim z muzułmańską dzielnicą i jednym z najstarszych meczetów w kraju, zachowało czar minionych wieków. Zaczynamy od zamku Kala z XIII w. z którego rozciąga się widok na nowe miasto. Białe, kamienne domy, mury i brukowane uliczki doskonale współgrają z czerwonymi makami których tu nie brakuje. Opuszczamy zamek i kierujemy się nad rzekę skąd rozciąga się widok na wspominane tysiąc okien. Ułożone blisko siebie na zboczu domy, łączą się w całość tworząc wspaniały pałac. 
















Z miasta kierujemy się na południe, do kanionu rzeki Osum. Szybko orientujemy się, że Albańskie drogi pozostawiają wiele do życzenia i na pokonanie 50 km trzeba policzyć 2-3 godziny (jeśli nie cały dzień w przypadku gór). Kamieniste, kręte, z przechadzającymi się stadami owiec, kóz tworzą niesamowity klimat. Próbując się rozpędzić szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemie przez Panów policjantów krzyczących za nami z uśmiechem „spokojnie, spokojnie”.

Kanion zaczyna się 7 km na południe od miejscowości Cordova. Liczy 15 km długości i około 100 metrów głębokości. Nie da się go nie zauważyć i już z daleka robi piorunujące wrażenie. Nic dziwnego że jest porównywany do wąwozu Kolorado. Mniejszy ale równie barwny można podziwiać z góry oraz przy niskim stanie wody z dołu. Spotykamy firmę organizującą spływy pontonowe, jednakże cena 50eur/os trochę nas zniechęca i zadowalamy się kąpielą oraz przechadzkami ścieżkami nad dnem kanionu.












Odświeżeni wracamy na północ, mijamy Berat, następnie duże portowe miasto Durres i kierujemy się na wychwalany półwysep- gdzie planujemy zażyć morskich kąpieli i zanocować. Pomimo że jedziemy autostradą, to poruszamy się dość wolno. Zaskakują nas przebiegające przez drogę stada owiec, spacerujący ludzie z wózkami oraz liczne ronda. Już po zmroku, po kolejnych nadmorskich serpentynach docieramy do Kepi i Rodonit. Jedziemy tam tylko dlatego że zamarzył nam się nocleg nad morzem... Droga kończy się na kościółku św. Antoniego. Zmęczeni szybko zasypiamy przy szumie fal i nastawiamy budzik na zabójczą 4.30 z nadzieją na kąpiele przy wschodzie słońca. Prawie nam się udaje wstać ;) Przestraszona ilością śmieci na brzegu, zabrałam się za zdjęcia i zwiedzanie bunkrów. Reszta dopełnia morskiego obowiązku i zakłada stroje kąpielowe. Po śniadaniu, wraz z Eweliną, mając ku temu ważny powód, popędzamy towarzystwo i pakujemy się w dalszą drogę. 












Dziś zwiedzamy Kruję, miasto Skanderberga, narodowego bohatera Albanii. Przepięknie położone miasteczko na wzgórzu, z górującym nad wszystkim zamkiem, Muzem Skanderberga oraz muzeum etnograficznym, przyciąga jeszcze z jednego powodu. Tu właśnie znajduje się największy w kraju targ :D
Po godzinie oglądania antyków, przedmiotów powojennych, biżuterii, pamiątek “made in china” oraz pomysłowych lokalnych przeróbek ( maszynka do mielenia kawy wykonana z naboju) jesteśmy przekupione przekąską w postaci burka i opuszczamy miejsce rozpusty. 

















Czas już jechać w góry gdzie czeka na nas prowodyr całego wyjazdu. Ale góry, wysokie, dzikie i trudno dostępne to już całkiem inny temat... 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz