MIMOCHODEK-w górach "przeklętych" |
Propozycję wyjazdu do Albanii dostałam od kolegi z zaprzyjaźnionego klubu turystycznego Mimochodek. Na początku chętne były 4 osoby...wieść jednak o pięknych wakacjach szybko się rozniosła i na wyprawę zgłosiło się bagatela 16 osób. Po zorganizowaniu samochodów, namiotów, stworzeniu planu przejazdu i zwiedzania, ruszyliśmy 4 rożnymi ekipami aby spotkać się już w górach północno albańskich.
Ale zanim do tego doszło trzeba było przejechać prawie 1500 km, poddać się rumuńskim pogranicznikom,którzy podstępnie wyciągają haracz oraz pokonać liczne serpentyny i zapoznać się z albańskimi "autostradami".
wstępny plan wyjazdu a wyszło jak to w życiu- trochę inaczej ;)
23.05.2014 Lipinki, (wyjazd ok 12-13)- Koszyce- Szeged
(480 km/ 8h )
24.05 SERBIA, Monastyr Studenica (900
km/7h)- Djavolja Varos/ (1059km/ 3 h)
25.05 ALBANIA, Berat
(1650km, 10h)- Corovoda, Kanion rzeki Osum (1700, 1h)
26.05 Kruja (1910km,
4h)- Shkoder (2000km, 2h)-Boge (50km,h?)- Theth (przeklete gory) (30km,h)
Łącznie samej jazdy 2070km, 40h
Mapa trasy w 1 strone:
27-29.05 treking w górach
30.05(Theth)- Bode-shkoder(80 km,)-[ewentualnie velipoje(30km)] – Sveti
Stefan- Kotar [240km,6h) lub Bode- Bozaj Bordr-MONTENEGRO, Sveti Stefan- Kotar
(170km,4h)
31.05/01.06- BOSNIA&HERCEGOWINA, Medjugorie (190km,3h)- Mostar
(30km [390km]) LIPINKI
Łącznie samej jazdy [1400KM,23H]
Mapa trasy w 2 strone:
Razem z przyjaciółmi Eweliną i Konradem oraz tatą wyjeżdżamy w piątek, wczesnym popołudniem, na południe. Nie śpiesznie przekraczamy granicę ze Słowacją, doskonale znajomą drogą zmierzamy na Węgry i następnie już w nocy wjeżdżamy do Rumunii. Tu czeka nas nie miła niespodzianka ze strony pograniczników, którzy zarobili na naszej naiwności i wmówili nam, że nie wykupiliśmy obowiązkowej winiety na przejazd rumunskimi drogami. Kara bagatela 200 eur. Jenak za 30 eur do ich kieszeni odzyskujemy swoje paszporty i ruszany dalej do Serbii. Częściowo przejeżdżamy przez popowodziowe tereny podziwiając siłę żywiołu. Po krótkiej drzemce w samochodzie, docieramy rano do pierwszego celu- Davolja Varos czyli Miasta Diabla. Szumna nazwa to nic innego jak zespół osobliwych form skalnych. Są to wysokie od 2 do 15 metrów stożkowate kolumny i iglice z charakterystycznymi "czapkami" na ich szczytach, w postaci głazów andezytowych. Te w liczbie ponad 200 stoją dumnie niczym strażnicy górskiego pasma Radan. Powstały w wyniku erozji gleby. Górna skała jest dużo odporniejsza na warunki atmosferyczne i chroni dolną część. Dodatkową ciekawostką na tym terenie jest wysoko zmineralizowana woda, o intensywnym pomarańczowym kolorze, wypływająca z „czerwonego źródła” oraz otwory po XIII w. kopalniach miedzi, żelaza i złota.
Niestety i do serbskiej Kapadocji dotarła cywilizacja w postaci biletów wstępu ( szokująco dla nas drogich -3 eur/os) oraz wielu kolorowych budek z pamiątkami i lokalnymi trunkami. Tym ostatnim jesteśmy poczęstowani, odwdzięczając się kupujemy drobne upominki i ruszmy w dalszą drogę.
Z burczącymi
brzuchami zatrzymujemy się w Kursumlija i w niewielkiej knajpce zamawiamy
lokalny przysmak. Mięsko, wielka bułka, i trzy rodzaje sałatek za 4 pln smakuje
bosko. Na dodatek nie wszystkim udało się skonsumować całości :D Tak posileni
jeszcze tego samego dnia przejeżdżamy granicę z Macedonią, mijamy stolicę
Skopję i już późnym wieczorem zmagamy się z serpentynami i górami przy granicy
z Albanią. Tą przekraczamy na zachód od
ogromnego, granicznego jeziora Ohrid. Rozbijamy namiot już po ciemku, ma
to ten plus, że nie zważamy na kamienie i pochyłości, a ranek obfituje w piękne
widoki nieznanej okolicy.
Na Albańskich drogach nie zawsze jest asfalt |
Zbieramy
się szybciutko, gdyż dziś w planie zwiedzanie „miasta tysiąca okien”. Berat,
jak opisuje przewodnik to jedno z najstarszych i najcudowniejszych miejsc na
mapie Albanii. Utrzymane w stylu osmańskim z muzułmańską dzielnicą i jednym z
najstarszych meczetów w kraju, zachowało czar minionych wieków. Zaczynamy od
zamku Kala z XIII w. z którego rozciąga się widok na nowe miasto. Białe,
kamienne domy, mury i brukowane uliczki doskonale współgrają z czerwonymi
makami których tu nie brakuje. Opuszczamy zamek i kierujemy się nad rzekę skąd
rozciąga się widok na wspominane tysiąc okien. Ułożone blisko siebie na zboczu
domy, łączą się w całość tworząc wspaniały pałac.
Z miasta kierujemy
się na południe, do kanionu rzeki Osum. Szybko orientujemy się, że Albańskie
drogi pozostawiają wiele do życzenia i na pokonanie 50 km trzeba policzyć 2-3
godziny (jeśli nie cały dzień w przypadku gór). Kamieniste, kręte, z
przechadzającymi się stadami owiec, kóz tworzą niesamowity klimat. Próbując się
rozpędzić szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemie przez Panów policjantów
krzyczących za nami z uśmiechem „spokojnie, spokojnie”.
Kanion zaczyna się
7 km na południe od miejscowości Cordova. Liczy 15 km długości i około 100
metrów głębokości. Nie da się go nie zauważyć i już z daleka robi piorunujące
wrażenie. Nic dziwnego że jest porównywany do wąwozu Kolorado. Mniejszy ale
równie barwny można podziwiać z góry oraz przy niskim stanie wody z dołu. Spotykamy
firmę organizującą spływy pontonowe, jednakże cena 50eur/os trochę nas
zniechęca i zadowalamy się kąpielą oraz przechadzkami ścieżkami nad dnem
kanionu.
Odświeżeni
wracamy na północ, mijamy Berat, następnie duże portowe miasto Durres i
kierujemy się na wychwalany półwysep- gdzie planujemy zażyć morskich kąpieli i
zanocować. Pomimo że jedziemy autostradą, to poruszamy się dość wolno.
Zaskakują nas przebiegające przez drogę stada owiec, spacerujący ludzie z
wózkami oraz liczne ronda. Już po zmroku, po kolejnych nadmorskich serpentynach
docieramy do Kepi i
Rodonit. Jedziemy tam tylko dlatego że zamarzył nam się nocleg nad morzem... Droga kończy się na kościółku św. Antoniego.
Zmęczeni szybko zasypiamy przy szumie fal i nastawiamy budzik na zabójczą 4.30
z nadzieją na kąpiele przy wschodzie słońca. Prawie nam się udaje wstać ;)
Przestraszona ilością śmieci na brzegu, zabrałam się za zdjęcia i zwiedzanie
bunkrów. Reszta dopełnia morskiego obowiązku i zakłada stroje kąpielowe. Po
śniadaniu, wraz z Eweliną, mając ku temu ważny powód, popędzamy towarzystwo i pakujemy
się w dalszą drogę.
Dziś zwiedzamy Kruję, miasto Skanderberga,
narodowego bohatera Albanii. Przepięknie położone miasteczko na wzgórzu, z
górującym nad wszystkim zamkiem, Muzem Skanderberga oraz muzeum etnograficznym,
przyciąga jeszcze z jednego powodu. Tu właśnie znajduje się największy w kraju
targ :D
Po godzinie oglądania antyków, przedmiotów
powojennych, biżuterii, pamiątek “made in china” oraz pomysłowych lokalnych
przeróbek ( maszynka do mielenia kawy wykonana z naboju) jesteśmy przekupione
przekąską w postaci burka i opuszczamy miejsce rozpusty.
Czas już jechać w góry gdzie czeka na nas
prowodyr całego wyjazdu. Ale góry, wysokie, dzikie i trudno dostępne to już
całkiem inny temat...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz